Zdobył pan właśnie trzy medale mistrzostw Europy: srebrne w sprincie i keirinie oraz brązowy z drużyną. Który smakuje najlepiej?
Trudno powiedzieć, choć radość sukcesu z drużyną to jednak coś innego niż indywidualny wynik. Pokonaliśmy Brytyjczyków, czyli potęgę kolarstwa, a medal zbliżył nas do kwalifikacji olimpijskiej. Mistrzostwa mnie pozytywnie zaskoczyły, bo przed ich rozpoczęciem mówiłem, że stać mnie na walkę o medal w sprincie. Chciałoby się złota, ale Harrie Lavreysen był nie do pokonania.
Czuł pan, że w Apeldoorn gospodarzom pomagają nie tylko ściany, ale także technologia?
Najlepsze i najbogatsze kraje, jak Wielka Brytania, Holandia, Niemcy czy Japonia, inwestują olbrzymie pieniądze w projekt i produkcję roweru. Szukają w ten sposób każdej tysięcznej setnej sekundy, podobnie jest z kombinezonami. Nas na to nie stać, lecz na sprzęt nie mogę narzekać, bo mamy najlepszy, jaki jest dostępny do kupienia na rynku, i nie odstaje mocno od tego produkowanego na zamówienie jakiejś reprezentacji.
Jest pan sportowcem cukrzykiem. Jak przez lata zmieniło się pana nastawienie do choroby?
Nauczyłem się z nią żyć i uprawiać zawodowo kolarstwo. Traktuję cukrzycę jak przyjaciółkę do pokonywania wszystkich przeszkód, a nie wroga. Przez lata zmieniła się też medycyna i to, co jeszcze 10–15 lat temu było nieosiągalne, dzisiaj jest na porządku dziennym. Jem chociażby praktycznie wszystko. Mam oczywiście dietę, ale nie ukrywam, że czasami pozwolę sobie na fast fooda.
Czytaj więcej
Osoby cierpiące na choroby metaboliczne szybciej schudną stosując post przerywany – wynika z bada...
Niewielu wie, że zmaga się pan także z chorobą Hashimoto…
Jako junior usłyszałem od lekarza, że nawet szybsze wejście po schodach może być dla mnie zagrożeniem życia. Musiałem pogodzić się ze słowami specjalisty, że mogę wprawdzie zostać mistrzem świata, ale kładąc się później spać, już się nie obudzę. Zrezygnowałem z treningów, kiedy wyniki badań się poprawiły – wróciłem. Dziś choroba mi nie przeszkadza, choć muszę mieć ją na uwadze.