Od pierwszych mistrzostw świata w Saalfelden (Austria, 1958) biatlon zmienił się nie do poznania. Z niszowej zabawy z karabinem na śniegu powstał sport barwny, świetnie przystosowany do potrzeb telewizji, dobrze promowany, ze sławami i rosnącą legendą. Złożyła się na to praca od podstaw: zmiany regulaminowe, sprzętowe, rosnąca ekspozycja na igrzyskach i dołączenie rywalizacji pań (pierwsze MŚ – w 1984 r.).
Mistrzostwa w Oslo mają numer 51, o organizację można się nie martwić. Norwegowie zrobili mnóstwo imprez narciarskich, MŚ w biatlonie gościli planowo w 1986 i 2000 roku, wzięli też nagłe zastępstwa w latach 1990 i 1999.
Bilety (ok. 125 tysięcy) ponoć się już kończą, taka lokalna tradycja. Kto kupi, zobaczy Martina Fourcade'a, podoficera francuskich sił zbrojnych, o którym dziennikarze piszą, że ma „hiperorganizm". Jako dziecko uprawiał wszystko: hokej, judo, pływanie, lekkoatletykę, kolarstwo górskie, triatlon, narciarstwo. Fourcade wciąż bije rekordy zwycięstw, wielką Kryształową Kulę zdobył cztery razy, medali ma worek, ale wciąż mu mało.
Biatlon nie jest bardzo popularny we Francji, ale na brak sławy mistrz nie narzeka.
– Mam tuzin sponsorów, pensję wojskową (1400 euro) i dobre życie – powtarza. Wychował się z braćmi na wyżynie w Vercors, z początku naśladował starszego o cztery lata brata Simona. Dziś Simon goni młodszego i nie dogoni.