Niedzielny mecz na stadionie w Glendale w Arizonie był trochę jak finał piłkarskich mistrzostw świata w Katarze. Z jednej strony Philadelphia Eagles – drużyna idealna (niczym piłkarska Francja), pozbawiona słabych punktów, pożerająca na drodze do finału kolejnych przeciwników. Z drugiej Kansas City Chiefs – zespół wielkich indywidualności, którym jednak awans do finału przysporzył sporych trudności.
Największe gwiazdy? Po stronie Eagles Jalen Hurts, młody zdolny, który przebojem wdarł się do ligi i od dawna był typowany na gwiazdę (odpowiednik Kyliana Mbappe), a z drugiej strony Patrick Mahomes, absolutny mistrz, będący niczym Leo Messi: już legendarny, ciągle genialny.