Paweł Wilkowicz z Val di Fiemme
Scena już przygotowana na niedzielne świętowanie czwartego z rzędu zwycięstwa w Tourze. Trener Norweżek Egil Kristiansen gotów był Justynie tej wygranej gratulować już w sobotę, za metą biegu w którym zebrała wszystkie możliwe bonusy i podwoiła przewagę nad Johaug. Nawet Therese przyznaje, że została jej podczas finałowej wspinaczki walka o drugie miejsce. Ale Justyna gratulacji nie chce, póki zostało coś do zrobienia.
O 11.45 (TVP2, Eurosport) rusza na wielką górę. Na stok slalomowy, który teraz nocą w Val di Fiemme widać z daleka, bo został przed tym sezonem oświetlony. Meta jest przy środkowej stacji kolejki, tam gdzie w piątkową noc chcieli dotrzeć rosyjscy turyści zjeżdżający z Cermis na skuterze. W wypadku zginęło aż sześć osób, w sobotę flagi na stadionie były opuszczone.
Biegacze skarżą się zwykle raczej na ostatnie 3,5 km finałowego biegu, czyli właśnie na tę wspinaczkę po stoku, pod górę czerwonej trasy. Ale Kowalczyk mówi, że nie znosi pierwszych pięciu kilometrów: po płaskim, wzdłuż rzeki. Bo na wspinaczkę ma swoje sposoby, sprawdzone już sześć razy. Tam na górze nawet Marit Bjoergen nie jest w stanie jej dotrzymać kroku. Johaug byłaby w stanie, ale gdyby ruszała tuż za Justyną, ale nie z tak wielką stratą jak w niedzielę. Na pewno będzie na początku te straty odrabiać, zawsze się od startu rzuca do walki. Ale zwykle potem, cytując trenera Wierietielnego „najada się” i słabnie.