W zeszłym roku pod koniec sezonu to samo działo się z Adamem Małyszem. Zwyciężał jak chciał, każdy był metr lub więcej za nim, lecz gonitwa za liderem też jest atrakcyjna. Mamy teraz podobny serial z Morgensternem i też patrzymy, kto może go pokonać. Gregor Schlierenzauer pokazał w Garmisch-Partenkirchen, że można.
To dobry moment, by budować takie drogie obiekty jak w Ga-Pa, gdy w Niemczech brakuje gwiazd?
Stara skocznia olimpijska, chociaż bardzo dobra, była przestarzała. Nie pasowała do obecnej techniki skoków. Ta nowa stanie się chyba wzorem dla następnych. Dla naszego sportu to też dobry znak, widać, że się rozwijamy. Oczywiście i tutaj można znaleźć usterki, nie podoba się nam na przykład nowa trybuna dla trenerów. Każda nowa skocznia ma jakieś techniczne ulepszenia i popycha ten sport do przodu. To dobry pomysł, by skocznie nie różniły się jedna od drugiej?
Jeśli rozważamy sprawy bezpieczeństwa skoków, to tak. Ale jeśli chodzi o atrakcyjność konkursów, podobieństwo jest wadą. Kiedy startowałem w Turnieju Czterech Skoczni, rywalizowaliśmy na kompletnie różnych obiektach. Znacznie trudniej było o wygrane na każdym. Teraz parabola lotu wszędzie jest niemal taka sama, choć akurat nowa skocznia w Ga-Pa jest według moich zawodników całkiem inna. Zwłaszcza w porównaniu z Oberstdorfem. Mówią, że inny jest rozbieg, próg i sam skok. To nawet ciekawe: parabola lotu wygląda niemal identycznie, a wrażenia skoczków są zupełnie inne.
A rosnący rozmiar skoczni pana nie niepokoi?
No tak, te małe skocznie można by właściwie zamknąć, bo widzowie chcą długich lotów i spektakularnych widowisk. Kto widział jednak niedawny konkurs w Villach przyzna, że emocje były tam ogromne właśnie dlatego, że skoczków dzieliło tak niewiele punktów. Rozgrywany na normalnej skoczni konkurs drużynowy mistrzostw świata w Oberstdorfie, trzy lata temu, był najbardziej pasjonującym widowiskiem tej imprezy. Dlatego nie burzmy mniejszych skoczni.