Gdyby nie żółty numer startowy, Tomasz Sikora pewnie w ogóle nie zjawiłby się w Ruhpolding. Przed sezonem planował, że właśnie z tych zawodów zrezygnuje, miał jechać od razu do Anterselvy.
Niemal każdy biatlonista z czołówki odpoczywał w tym sezonie, m.in. Ole Einar Bjoerndalen i Emil Hegle Svendsen. Polak jest coraz bardziej zmęczony, w Ruhpolding zawsze szło mu źle, ale nowemu liderowi PŚ nie wypadało się wycofać.
Stanął więc na starcie, walczył, ale z żółtą koszulką i tak musiał się rozstać, i to już w sobotę. Jego ulubiony sprint tym razem skończył się rozczarowaniem. W drugim strzelaniu Polak miał jedno pudło, na najkrótszym biatlonowym dystansie trudno taką stratę odrobić. W Ruhpolding było tym trudniej, że przyszło ocieplenie i był kłopot ze smarowaniem nart: na jednym okrążeniu jechały dobrze, na następnym źle. – Gdyby nie pomyłka na strzelnicy, Tomek byłby na czwartym miejscu, a tak wylądował na 12. – mówi „Rz” trener Roman Bondaruk.
W biegu pościgowym zawodnicy ruszali w takich odstępach, w jakich skończyli sprint. Emil Hegle Svendsen, już w żółtej koszulce, ruszył trzeci. Sikora, w czerwonej kamizelce lidera biegu pościgowego, prawie 40 sekund za nim. Polak poprawił się o cztery miejsca, ale mogło być jeszcze lepiej, gdyby nie dwa niecelne strzały w trzeciej serii, w pozycji stojącej.
– To był dobry bieg Tomka, tylko to strzelanie... Powiedział mi, że źle się ustawił na strzelnicy, stąd te błędy. W ostatniej serii, też stojąc, już się nie pomylił – mówi Roman Bondaruk. Svendsen skończył bieg pościgowy na drugim miejscu i powiększył przewagę, a nie do zatrzymania był w sobotę i niedzielę Bjoerndalen.