[i]Korespondencja z Val di Fiemme[/i]
Aleksander Wierietielny nie ma wątpliwości, że wbieganie na górę, z której zjeżdżają alpejczycy, nie ma wiele wspólnego z dyscypliną, którą uprawia Justyna Kowalczyk, ale wie też doskonale, że żyjemy w czasach, kiedy rządzi telewizja i słupki oglądalności.
– Wszyscy chcą widzieć ból na naszych twarzach, dlatego Tour de Ski kończy się taką mordęgą – mówiła przed rokiem „Rz” Kowalczyk, która ma szansę wygrać ten wieloetapowy wyścig drugi raz z rzędu.
Rok temu goniła pod Alpe Cermis Słowenkę Petrę Majdić, bo dzień wcześniej upadła na trasie dziesięciokilometrowego biegu w Val di Fiemme i straciła sporo sekund. Teraz prawdopodobnie będzie uciekać, bo trudno sobie wyobrazić, że w sobotę straci przewagę, którą ma nad Włoszkami – Arianną Follis (27,2 s) i Marianną Longą (32,6) oraz Szwedką Charlotte Kallą (38,7). Szósta w klasyfikacji generalnej Majdić (51,4) to mistrzyni sprintów, więc w wyścigu o wielką wygraną chyba nie będzie się liczyć.
Polska ekipa jak zwykle zatrzymała się w hoteliku Al Cervo w Tesero, w pół drogi między Cavalese i Predazzo. W piątek Kowalczyk odbyła lekki trening, a na prawdziwe zmęczenie przyjdzie dopiero czas. Najpierw w sobotę trzeba dobrze pobiec na 10 km stylem klasycznym i zdjąć klątwę Val di Fiemme, a dzień później nie dać się doścignąć w wyścigu pod górę.