Jeszcze w Innsbrucku, podczas Turnieju Czterech Skoczni trener Hannu Lepistoe zastanawiał się, czy warto, by Małysz leciał na drugi koniec świata. Przeważyło zdanie skoczka, który twierdzi, że jak jest w formie, to może startować bez przerwy. W Japonii też, tym bardziej że lubi skocznię w Sapporo, a prezes PZN Apoloniusz Tajner obiecał bilet lotniczy w klasie biznes.
Gdyby „Orzeł z Wisły” skakał gorzej, do tej wyprawy by nie doszło. Ale Małysz w każdym konkursie jest groźny dla najlepszych. Po lotach w Harrachovie jest już czwarty w klasyfikacji generalnej PŚ. Wyprzedzają go tylko Thomas Morgenstern, Simon Ammann i Andreas Kofler. Do Ammanna Małysz traci niespełna sto punktów, więc nic dziwnego, że chciał lecieć do Japonii.
Sapporo to miłe wspomnienia. Małysz wygrał tam w 1997 roku, w 2001 zwyciężał dwukrotnie, cztery lata temu zdobył złoty medal mistrzostw świata. W konkursach PŚ ostatni raz skakał w Sapporo siedem lat temu i zajął wtedy 12. i 11. miejsce.
Lepistoe do Japonii nie jedzie. 63-letni Fin postanowił zostać w domu i zawody obejrzy w telewizji. – Cały czas będę z Hannu w kontakcie, a przy mnie są Robert Mateja i serwismen Maciek Maciusiak – uspokaja Małysz.
W Sapporo skakać też będą Maciej i Jakub Kotowie, Piotr Żyła i Rafał Śliż, którzy polecieli z trenerem Łukaszem Kruczkiem.