– Hannu? Jeszcze idzie – mówił Robert Mateja, kiedy po medalu Adama Małysza szukaliśmy trenera przy zeskoku Midtstubakken. Pytanie było formalnością, wiadomo, że Lepistoe schodzi ze skoczni jeden z ostatnich. Zamyślony, schodek po schodku, w szarej czapce, którą nosi jak smerf.
Z grupy fińskich trenerów na wieży on jest najbardziej opanowany i małomówny. Ale chłodnym nazwać go nie sposób. Oczy mu się śmieją do ludzi. Lubi opowiadać, tylko trzeba poczekać, aż się rozpędzi, znajdzie odpowiednie słowo.
Gdy szedł do Małysza po skoku po medal, ochroniarze zaczęli nagle torować drogę dla odjeżdżającego ze skoczni króla Haralda. Nie patyczkowali się z opornymi, ale na widok Lepistoe jeden z nich się zatrzymał. „O, akurat pan może stać, gdzie chce".
A Hannu, gdy już zamieszanie się skończyło, rzucił po niemiecku niewzruszony, celebrując każde słowo: „Strasznie są tutaj zwariowani na punkcie monarchii. W Finlandii to by było nie do pomyślenia".
Ma do życia i skoków dystans człowieka, który nic już nie musi. Widział wszystko, zdobył niemal wszystko, był przy dorastaniu Mattiego Nykaenena, Janne Ahonena, Thomasa Morgensterna, dwa razy wyciągał z kryzysu Adama Małysza.