To był najbardziej zacięty finisz w tym sezonie. Therese Johaug ma swoją pierwszą wygraną w Pucharze Świata, bo wysunęła but w idealnym momencie, a Justyna Kowalczyk o chwilę za wcześnie. Zmierzono im na mecie biegu łączonego ten sam czas. Długo czekały na rozstrzygnięcie fotofiniszu, ale Justyna bez specjalnych nadziei – takie rzeczy się czuje. – Zrobiłam, co mogłam, wynik jest niezły. Odłożyłam rozstrzygnięcie do finiszu, ale Therese była lepsza – mówiła Kowalczyk.
Johaug po złocie z Oslo na 30 km urosły skrzydła. Choć Kowalczyk prowadziła na początku ostatniej prostej, Norweżka lepiej się rozpędziła. Jej tego dnia nie zatrzymał nawet upadek na początku biegu, na zakręcie jak agrafka przed zjazdem na stadion. Po zmianie nart na styl dowolny zaatakowała, a kroku dotrzymywała jej tylko Justyna.
Przed Bjoergen na liście wszech czasów jest tylko Bjoern Daehlie
Obie biegły, jakby nie było MŚ w Oslo ani odprężenia po nich. Tylko w lesie, gdy jechały w ciszy, słychać było, ile taki bieg Johaug kosztuje. Justyna też się męczyła na drugiej części trasy. – Nogi mnie nie słuchały. Byłam zmęczona po 5 km klasykiem, zdziwiło mnie, że nagle znalazłyśmy się z przodu tylko we dwie.
Marit Bjoergen została daleko za nimi. Zajęła dopiero czwarte miejsce, przegrała bieg na dystansie w PŚ pierwszy raz od 14 miesięcy, pierwszy raz od 16 wypadła poza podium. Przewróciła się tuż za strefą zmian, ale nie przez to przegrała. – Zatkało mnie na początku trasy stylem dowolnym. Pod koniec biegu siły wróciły, czasami tak mam – opowiadała.