Jest pięknie, choć ciągle jeszcze nie mamy pewności, co może być prawdą, a co blefem i taktyką. Pierwsze dwa etapy Touru wyglądały tak, jakby ostatnie sezony były tylko zjawą. Jakby nie było dominacji Bjoergen, jej psychologicznej przewagi nad Kowalczyk i potęgi norweskiego sztabu serwismenów.
Nawet jakby nie było wzajemnych żalów, bo w piątek za metą biegu pościgowego w Oberhofie Marit podeszła do Justyny, pogratulowała, objęła ramieniem, a Polka odwzajemniła uśmiech.
Bije z niej moc
Dawno tego nie widzieliśmy, dwie największe narciarki ostatnich lat raczej się po skończonych biegach nie zauważały. Nie było też ostatnio wielu powodów, by to Bjoergen tuż za metą gratulowała Kowalczyk.
A teraz, po dwóch etapach, Polka wyruszyła na dwa biegi w Oberstdorfie (dzieli go od Oberhofu pół tysiąca kilometrów) z przewagą już 17,1 sekundy nad Norweżką. Bjoergen jest trzecia, wyprzedza ją jeszcze Therese Johaug. Justyna jest na razie lepsza od nich dwóch pod każdym względem. Moc z niej bije, serwismeni nie ustępują norweskim, plan się sprawdza.
– Lubię Oberhof. Udał mi się ten bieg, a było naprawdę trudno, zwłaszcza jeśli chodzi o przygotowanie nart. Nie jechały idealnie, ale i tak podjęliśmy najlepszą możliwą decyzję, wybierając takie, których się w ogóle nie smaruje – mówiła Polka po zwycięstwie, o które walczyła z Johaug do ostatnich metrów.