Obie wyciągnęły ręce w górę. Marit Bjoergen świętowała, bo wreszcie wpadła na metę pierwsza, i jak potem powie, pokazała że „to nie będzie wyścig jednej dziewczyny". A Justyna, choć była druga we wczorajszym biegu łączonym, na całym etapie zyskała najwięcej. To paradoks Tour de Ski: nie zawsze ten, kto wygrał bieg, jest największym zwycięzcą, nawet jeśli dają mu najwięcej punktów do klasyfikacji Pucharu Świata.
Tak bywa właśnie na czwartym etapie w Oberstdorfie, z dwiema sekundowymi premiami na trasie i jedną na finiszu. To dzięki lotnym premiom Justyna nie tylko nie dała się dogonić, ale jeszcze powiększyła przewagę nad Norweżkami. Nad Bjoergen o 4,4 sekundy, bo była od niej lepsza na lotnych finiszach. Nad Johaug o 5,2 s, bo wygrała z nią sprint do mety i dostała 5 bonusowych sekund. Na trasie była z Therese na remis: każda wygrała po jednej lotnej premii.
Na złotych nartach
Do startów wrócą jutro w Toblach, gdzie będzie nowość w Tourze, bieg na 3 km stylem klasycznym. – Lubię tę konkurencję i liczę, że to będzie mój najlepszy występ w wyścigu – mówi Justyna. Dziś pierwszy dzień przerwy, Polka odjedzie rano z Oberstdorfu, zabierając 26,6 s przewagi nad Bjoergen i 1.06,6 nad Johaug. Mogło być jeszcze lepiej, Kowalczyk prowadziła wczoraj na ostatnim zjeździe przed metą, ale wyprostowała się tam, gdzie robiło się już płasko i minęła ją rozpędzona Bjoergen.
Norweżka wreszcie miała świetnie posmarowane narty – na 5 km stylem dowolnym, bo w stylu klasycznym już nie, tam się męczyła. Ale po zmianie nart przypomniała, że jako dziecko ćwiczyła narciarstwo alpejskie. Zaryzykowała na zjeździe, i opłaciło się: gdyby nie minęła mety przed Justyną, traciłaby w wyścigu blisko 40 sekund. – Moje nogi na ostatnim zjeździe już nie pracowały jak trzeba, dlatego nie utrzymałam przewagi. Cieszę się na dzień wolny – mówiła Justyna za metą.
Finiszu szkoda, ale Kowalczyk i tak zadziwia mocą. – Jest przerażająco silna – mówi Bjoergen.