Pierwszy raz w Tourze przewaga Justyny Kowalczyk się zmniejszyła, a nie powiększyła. I pierwszy raz Polka za metą zmuszała się do uśmiechu.
Była rozczarowana, liczyła na świetny bieg, lubi takie krótkie konkurencje stylem klasycznym. Ale Bjoergen też je bardzo lubi. Trasa przypominała prologi z Falun, gdzie w ostatnich dwóch sezonach raz wygrała Justyna, a raz Marit. I choć Polka pobiegła znakomicie, to Norweżka jeszcze lepiej. Nic wielkiego się nie stało. To my za szybko sobie wmówiliśmy, że słabszy początek Touru oznacza koniec Bjoergen. Ona jeszcze wiele może.
Na jakim poziomie biegają Marit i Justyna, najlepiej pokazuje wynik innej specjalistki od takich dystansów: Astrid Jacobsen była trzecia ze stratą ponad 15 s do Bjoergen. A Therese Johaug przegrała aż o 21,2, co po doliczeniu bonusów oznacza, że jej strata do Bjoergen powiększyła się o 36,2 sekundy, a do Justyny o 27,3 s.
Johaug traci tak dużo do dwóch liderek wyścigu i ma tak dużą przewagę nad następnymi narciarkami z czołówki, że w jutrzejszym biegu na dochodzenie (15 km dowolnym) będzie skazana na samotną jazdę. A jeśli straci dużo do Justyny i Marit w dzisiejszym sprincie dowolnym, to może się okazać, że szanse na wygranie wyścigu zachowają już tylko one dwie.
Kowalczyk jeszcze nie zajęła w obecnym wyścigu miejsca niższego niż drugie. Bjoergen ani razu nie wypadła z czołowej trójki, wygrała właśnie drugi bieg z rzędu. Dotąd psychologiczna przewaga była po stronie Justyny. – Teraz Kowalczyk będzie miała o czym myśleć. Miałam swój dzień i wiem, że rzeczy dobrze się mają – mówiła Bjoergen za metą.