Odlany z brązu cesarz stoi w starym parku na niewielkim postumencie dość blisko szczytu Bergisel i patrzy spod daszka w kierunku wielkiej betonowej wieży, co niektórym sugeruje, że skoki są ważniejsze, niż zapierający dech widok doliny rzeki Inn za plecami Franciszka Józefa.
Skocznia w Innsbrucku jest niezwykła. Śmiały projekt Zahy Hadid wciąż wygląda jak artystyczna prowokacja w tak nobliwym miejscu, ale 11 lat wystarczyło, żeby Austriacy byli z niej dumni, choć porównania z gigantyczną łyżką do zupy też jeszcze słychać.
W parku pod skocznią zabytków jest sporo, stoi także Muzeum Strzelców Cesarskich postawione na pamiątkę zwycięstwa górali tyrolskich pod przewodem Andreasa Hofera nad wojskami bawarskimi i francuskimi w 1809 roku.
Kibiców z Polski może bardziej interesuje zielona tablica przy progu skoczni, na której w pięciu językach umieszczono napis: „Ostatnim skoczkiem na olimpijskiej skoczni (zbudowanej w 1976 roku) był Adam Małysz (Polska). Pierwszym w grudniu 2001 roku – Reinhard Schwarzenberger".
W parku jest jeszcze jedna ważna tablica informująca, że w 1988 roku to miejsce odwiedził papież Jan Paweł II. Jednak warto wspiąć się jak najwyżej i zobaczyć mniej więcej to, co widzą skoczkowie: wspaniałą okoloną górami dolinę z historycznym miastem w dole i samolotami lecącymi na poziomie oczu. Skoczkowie widzą także cmentarz przy bazylice Wilten, trudno go zasłonić, nawet gdy się postawi atrakcyjne auto na krawędzi trybun.