Było tak jak w biegu łączonym w Oberstdorfie, gdy Marit Bjoergen wzięła zwycięstwo, ale Justyna więcej bonusowych sekund: cieszyły się obie i tak samo szczerze. Bjoergen wygrała trzeci bieg z rzędu. Znów zmniejszyła stratę, do ledwie 4,9 sekundy. Ale to polska radość była większa.
Bjoergen miała czwartkowy bieg pościgowy (15 km st. dowolnym, 15.30, TVP 2, Eurosport) zacząć już jako liderka. Justyna potrzebowała cudu, by nie stracić w sprincie wypracowanej wcześniej przewagi. I cud się zdarzył – aż trzy razy. Pierwszym był awans do półfinału. Drugim – do finału. A trzecim – miejsce w finale na podium.
Na podium w sprincie łyżwą Justyna była wcześniej tylko dwa razy: w Rybińsku, gdzie nie startowały Skandynawki. W dwóch ostatnich TdS odpadała w tej konkurencji w ćwierćfinale. Dzień przed startem do znudzenia oglądała biegi sprzed roku, podpatrywała, jak trasę w Toblach poskramiały najlepsze sprinterki. I potrafiła to powtórzyć. W każdym biegu rywalizowała z Bjoergen, w półfinale nawet z nią wygrała.
– Kosmos przekroczyłam już wtedy, gdy się do półfinału dostałam. A dalej był jeszcze finał – mówiła Justyna w wywiadzie dla TVP. Finałowy bieg przegrała tylko z Bjoergen i Kikkan Randall. Potknęła się na ostatnim wzniesieniu, ale to nie miało żadnego znaczenia. I tak przegrałaby finisz z nimi dwiema.
– Nogi nie były w stanie zrobić na podbiegu tego, co ręce jeszcze mogły, stąd potknięcie. Po półfinale byłam martwa, ale tak trzeba było – mówiła. Tego startu najbardziej się bała, mogła stracić do Bjoergen nawet minutę, gdyby nie przeszła kwalifikacji, a Norweżka wygrała.