Austriacy mieli uczucia mieszane – premia dla mistrza wszystkich konkursów w tym roku na pewno nie będzie wypłacona Gregorowi Schlierenzauerowi, ale zwycięstwo pozostało w drużynie. Polscy kibice muszą czuć zawód – Kamil Stoch już witał się ze zwycięstwem, a skończył jako dziewiąty.
– Było za dużo czekania na górze, za dużo myślenia i emocji, za mało luzu i swobody skakania. Wszystkie reakcje publiczności z dołu słyszeliśmy bardzo dobrze. Popełniłem kosztowny błąd, skoczyłem za bardzo do przodu przy tym wietrze – nie do naprawienia. Nie będę komentował pracy jury. Mam skakać, jak jest zielone światło, i tyle – mówił polski skoczek.
Pierwszy skok Stocha był jak marzenie – najdłuższy (132,5 m) w konkursie, w dodatku oddany w rywalizacji KO z Andreasem Koflerem – liderem Pucharu Świata. Na wypełnionych po brzegi trybunach (22,5 tys. ludzi – komplet) zrobiło się cicho.
Koflerowi mocy wystarczyło w serii KO na czwarte miejsce, dzielone z Norwegiem Andersem Bardalem. Wyżej byli jeszcze Japończyk Take Takeuchi i Gregor Schlierenzauer – ładnie skoczył 130,5 m i był o 6,1 pkt za Stochem.
Pod koniec finałowej serii skoczkom zaczął przeszkadzać wiatr, ale aż do drugiego skoku Koflera spokojnie oczekiwaliśmy na próbę Polaka. Pojawiły się płatki śniegu, zaczęły się przerwy w zawodach, ale trudno było uwierzyć, że Stoch nie wykorzysta szansy. Najpierw jednak Schlierenzauer pożegnał się z milionem franków, trochę z własnej winy, choć skoczył nieźle, a potem Polak spadł na 108. metr zeskoku.