Do Adama Małysza z czasów wielkiej dominacji jeszcze mu daleko. Ale Małyszowi późniejszemu, kończącemu Puchar Świata na podium lub blisko podium, Stoch już dorównuje.
Po nieudanym Turnieju Czterech Skoczni wrócił mocniejszy niż na początku sezonu. Dziś nie ma powodu, by się czuć gorszym od któregokolwiek skoczka z czołówki. Ani od lidera Andreasa Koflera, który ostatnio jednym skokiem wpędza się w kłopoty, a drugim się z nich wyciąga. Ani od Andersa Bardala, z którym jest podobnie. A broniącemu Kryształowej Kuli Thomasowi Morgensternowi Polak nie ustępuje od początku sezonu, tylko Austriakowi częściej sprzyjało szczęście.
Po świetnych skokach w Sapporo Kamil ma już w PŚ 740 punktów, więcej, niż zdobył w całym poprzednim sezonie. Na podium staje dwa razy częściej niż przed rokiem, w co trzecim konkursie. Tyle że wcześniej, gdy był w czołowej trójce, to zawsze na pierwszym miejscu. A w tym sezonie zwycięstwo w Zakopanem pozostaje jedynym.
W Sapporo zanosiło się w niedzielę na drugie. I na pierwszą w karierze normalną wygraną: w konkursie bez zamieci i wichury, bez wielkich wzruszeń, bez pogoni za rywalami w drugiej serii. Stoch, trzeci w sobotnim konkursie, za Daiki Ito i Andersem Bardalem (Japończyk wygrał jedną dziesiątą punktu), w niedzielę prowadził po pierwszym skoku. Lot na 131,5 m, najdłuższy w tej serii, był jak od niechcenia, w pięknym stylu.
Ale w finałowej rundzie czegoś zabrakło. Nie tylko korzystnego wiatru, jak w Innsbrucku podczas Turnieju Czterech Skoczni, gdzie Stoch też prowadził po pierwszej serii. W Sapporo było nerwowo, bo warunki się zmieniały, skaczący przed Stochem Ito poleciał daleko, a Polak został raz zawrócony z belki. Ale zwycięstwo zabrał mu nie los, tylko błąd. – Popełniłem go zaraz za progiem, za gwałtownie poszedłem do nart, była taka chwila zawahania, co było widać w locie i musiałem skok wyciągać. Dlatego czuję lekki niedosyt – mówił Stoch w rozmowie ze skijumping. pl.