Bjoergen wciąż odpoczywa, Kowalczyk biegnie. Dzielą je 62 pkt, ale odrobienie ich dziś (wyścigi od 13, TVP 2, Eurosport) byłoby cudem
Lenin patrzy z pomnika na Łużnikach, czego to ludzie nie wymyślą. Trasę dla sprinterów usypano przy największym stadionie Rosji, ma niecałe półtora kilometra: najpierw obok Włodzimierza Iljicza, potem przez park, niedaleko wielkiej konstrukcji z rur, która zmienia się właśnie w sztuczny stok. Za kilkanaście dni na tym stoku będą mieli Puchar Świata alpejczycy, a po nich jeszcze snowboardziści i narciarze w stylu dowolnym.
Od dwóch sprintów ulicznych, w Duesseldorfie i Mediolanie Justyna Kowalczyk tej zimy się wywinęła. Ale dwa kolejne jej nie ominą: moskiewski i ten w Sztokholmie, w którym trzeba biegać, bo inaczej odpada się z finału PŚ w Falun. Ale sztokholmski jest przynajmniej stylem klasycznym, a w Moskwie trzeba biegać dowolnym.
W takich miejskich sprintach Kowalczyk jeszcze nigdy nie stała na podium. Jako swój największy sukces wymienia awans do finału w Pradze, pięć lat temu.
– Miałam w tym sezonie swoje sukcesy w sprintach: podium w stylu dowolnym w Toblach, zwycięstwo w klasycznym w Otepaeae, udało mi się w nich przełamać pewną barierę. Ale w Toblach były przynajmniej jakieś podbiegi, a tu będą tylko cztery mostki. Nie żadne podbiegi, nawet nie hopki, po prostu przejścia dla kibiców – mówi „Rz" Justyna Kowalczyk. Pol-ka musiałaby być dziś druga, by dogonić nieobecną na starcie Bjoergen. Zabraknie też trzeciej w PŚ Therese Johaug, dwie najlepsze Norweżki wrócą do PŚ pojutrze w Rybińsku.