Zawsze był i będzie porównywany do Adama Małysza, ale ostatnio wyniki ma jak geniusz skoków Gregor Schlierenzauer. Od kiedy skończył się Turniej Czterech Skoczni, Kamil Stoch w każdy weekend Pucharu Świata przynajmniej raz był na podium, wygrał dwa razy, a we wczorajszej serii finałowej odpalił taki pocisk, że sam Schlierenzauer był bezradny.
Austriak skakał po Polaku, przed nimi po pierwszej serii był jeszcze Niemiec Andreas Wank, ale Stoch cieszył się po swojej próbie jak zwycięzca, bo 131,5 m w takich warunkach, jakie panowały w Predazzo, było mistrzostwem.
Do 130 metra doskoczyli w niedzielę jeszcze tylko Daiki Ito i Schlierenzauer, ale Japończyk zepsuł pierwszy skok, a Gregor miał w finale gorsze od Polaka noty za styl i za odległość. Wyprzedzał go po pierwszej serii o 0,2 pkt, przegrał o 1,6.
Wank zgodnie z przewidywaniami nie utrzymał miejsca w czołówce. Tak jak wszyscy, którym w pierwszej serii powiało pod narty, a gdy wiatr w finale się odwrócił, lądowali dużo bliżej.
– Konkurs stał na świetnym poziomie, miło było zwyciężyć dla polskich kibiców, którzy przyjechali tutaj dla nas – mówił Stoch. Kamil awansował na czwarte miejsce w klasyfikacji generalnej, wyprzedził Thomasa Morgensterna. Teraz przed nim trudniejsze zadanie, bo do trzeciego Andersa Bardala traci 141 pkt, a rywal skacze ostatnio z podobną regularnością jak on. Ale Kamil zapowiadał niedawno, że dopiero się rozpędza.