Na kwalifikacje (18, TVP Sport, Eurosport) w Vikersund warto patrzeć, bo to w nich rok temu działa się historia. W jeden wieczór Johan Remen Evensen dwa razy wylatywał w przyszłość. Przekroczył granicę 240 metrów już podczas treningu, a w kwalifikacjach wyśrubował rekord świata do 246,5 m.
Tak wyglądała premiera przebudowanej skoczni, czyli zorganizowany za ponad 10 mln euro – tyle kosztowała przebudowa – zamach na Planicę. Na serię rekordów ustanawianych nieprzerwanie tylko na słoweńskim mamucie od końca lat 80. Na stojącą w cieniu Velikanki słynną tablicę, na której mocowano wielkie drewniane cyfry, układające się w kolejne rekordy. Na wspomnienia z szalonego konkursu z 2005 r., gdy te cyfry trzeba było zmieniać kilka razy, Bjoern Einar Romoeren skoczył 239 metrów, a skacowany – jak przyznał po latach – Janne Ahonen nawet 240, ale upadł, a wtedy rekord się nie liczy.
Ten wyścig Norwegów ze Słoweńcami trwa od dziesięcioleci. Inni gospodarze gigantów (jest ich teraz na świecie pięciu) już się z tej rywalizacji wypisali. W Bad Mitterndorf i Oberstdorfie wolą, żeby skoczkowie lubili ich za bezpieczeństwo lotów, a mamut w Harrachovie nie jest ani bezpieczny, ani rekordowy.
Rekordy są zresztą, jak wiadomo, nieoficjalne, bo FIS w sprawie lotów ma rozdwojenie jaźni. Z jednej strony się zgadza, by budować coraz większe skocznie, z drugiej – nie chce otwarcie przyznać, że powstają po to, żeby granice możliwości przesunąć jeszcze dalej. Gdy delegacja z Planicy przyszła do niej z planem, by się powiększyć i odwojować to, co jej zabrało Vikersund, szefowie narciarstwa nie powiedzieli nie.
Rekord ma wrócić do Słowenii w 2014 r., a na razie granice możliwości będziemy sprawdzać w Norwegii. Już w ten weekend. Latem potwora z Vikersund jeszcze udoskonalono, zmieniając nieco wyjście z progu i podkopując zeskok. Wszystko po to, by dziś i w walce o medale w piątek, sobotę (zawody indywidualne) i niedzielę (drużynówka) któryś skoczek miał szansę przekroczyć 250 metrów. Choć oficjalnie poprawki były tylko po to, żeby było bezpieczniej.