Planowo w Vikersund miały być cztery serie lotów, a po odwołaniu zawodów w piątek sędziowie zaplanowali na sobotę trzy. Ostatecznie skończyło się na dwóch, a i tak trzeba było ciągle zmieniać długość rozbiegu, bo wiatr wiał w różne strony i ze zmienną siłą.
Konkurs zaczął się na 11. belce, później zawodnicy skakali z 14., potem znów z 11., następnie z dziewiątej, a najlepsi kończyli, skacząc z siódmej.
Najważniejsze były przeliczniki siły wiatru, które miały sprawić, że nie będzie przypadkowych zwycięstw, ale właśnie z tego powodu dla kibiców wyniki pierwszej serii były nieczytelne. Dawniej byłoby nie do pomyślenia, by prowadził Norweg Rune Velta, który skoczył tylko 217,5 metra, a jego rodak Anders Fannemel z wynikiem 244,5 m był dopiero piąty.
Wściekły Koch
W podobnej sytuacji był Andreas Kofler – wynik 228 m i dopiero dziewiąte miejsce, czy Jurij Tepes – 11. po skoku na odległość 235,5 m. Dziwnie to wyglądało, gdy tuż za Tepesem był Kamil Stoch z wynikiem o ponad 40 metrów gorszym. Kranjec też skorzystał na przelicznikach. Po pierwszym skoku był trzeci, a skoczył 217,5 m.
W drugiej serii Słoweniec nie pozostawił jednak wątpliwości, że zasłużył na złoty medal. Przeleciał aż 244 m i objął prowadzenie. Szansę na odebranie mu złotego medalu mieli jeszcze Martin Koch i Velta. Jedyny Austriak, który liczył się w tym konkursie, doleciał do 243. metra i byłby mistrzem, gdyby ustał lądowanie. Niestety, upadł, a kiedy wstał, mógł tylko ze złością rzucić nartą. Brązowy medal go nie satysfakcjonował.