Nie było pierwszego zwycięstwa Justyny w Norwegii. Było pierwsze podium w pucharowym starcie na Holmenkollen. – Dziewięć lat na to czekałam – mówi „Rz" Kowalczyk.
Na wygraną nie było szans, Marit Bjoergen sunęła jak ekspres, miała świetnie posmarowane narty. Wszystkie trzy pary, a Justyna tylko pierwszą, po zmianie wpadła w kłopoty.
Bjoergen zaczęła uciekać po trzecim lotnym finiszu (pierwsze dwa wygrała Polka), w połowie biegu, a potem co kilometr dokładała kolejne sekundy przewagi. – Marit odjechała na bardzo długim zjeździe i było po wszystkim – tłumaczy Justyna. Jej została walka z Therese Johaug, której też narty nie niosły najlepiej.
Uśmiechy od Bjoergen
Dwa razy Johaug zostawała z tyłu, ale odrabiała straty, wydawało się nawet w pewnym momencie, że ucieknie Polce. Na metę wpadły jednak razem, Kowalczyk wygrała finisz.
– Może to tak nie wyglądało, ale w rywalizacji z Therese wszystko było pod kontrolą – mówi Justyna. Johaug jest coraz lepsza na finiszach, ale jeszcze nie tak dobra, żeby wygrywać z Kowalczyk sprinterskie pojedynki stylem klasycznym.