Paweł Wilkowicz z Eton
Jak przystało na dowódcę w łodzi i na lądzie, Julia Michalska wzięła wszystko na siebie. I pierwszą radość, bo to ona krzyczała za metą tak, że słychać było na przystani, i pierwsze wywiady, i akcję ratunkową.
Dowiosłowała do pomostu, tam wyciągnęła Magdalenę Fularczyk z łodzi w asyście kilku pomocników, ocuciła i poczekała, aż można będzie koleżankę z osady przytulić i pocałować w policzek. Ale na dekorację medalistek, kilkanaście minut później, Magda musiała podjechać na wózku. A potem sobie razem popłakały na podium: Julia, której zawsze i wszędzie pełno, i Magda, która się świetnie czuje w roli tej drugiej. O Julii mówi, że ją czasami irytuje tym matkowaniem. Julia o niej, że jest marudą, pesymistką i zadziorą. Ale się świetnie uzupełniają.
Dla nich wyścig po ten medal - złoto i srebro było poza zasięgiem, Brytyjki i Australijki uciekły daleko - trwał właściwie blisko trzy lata. Ciągle je coś po drodze zatrzymywało: gdy jednasię wyleczyła, to drugą właśnie dopadała kontuzja.
Zła seria zaczęła się niedługo po tym, gdy zostały w 2009 mistrzyniami świata. A na olimpijskim torze w Eton dostały te lata tortur w miniaturze. Dwa dni przed wyścigiem Magdę zaczęły boleć plecy. Dzień przed bolały tak bardzo, że nie była w stanie odepchnąć się w łodzi. W piątek rano przed startem się załamała: cała pokłuta akupunkturą zrobioną przez panią lekarz kadry, po pięciu zastrzykach przeciwbólowych, nie mogła wysiedzieć na krzesełku, a więzadła pleców ciągle były tak ściśnięte, że ledwo się ruszała.