Wyglądało to jak dreszczowiec w zamieci: one trzy, tylko dwa wolne miejsca na podium, bo Marit Bjoergen była daleko z przodu, coraz mocniejszy śnieg zasypujący tory i ciągle zmieniająca się kolejność. Raz atakowała Justyna, raz Therese Johaug, raz Heidi Weng. Nikt poza nimi się już nie liczył.
Krista Lahteenmaeki przetrwała w czołówce dwa etapy Ruka Triple, ale w finale na 10 km stylem klasycznym była bezradna. Podobnie Kikkan Randall, świetna w sobotę na 5 km stylem dowolnym, a w niedzielnym biegu pościgowym szybko wyprzedzona przez Polkę i dwie Norweżki.
Dla takich finałów wymyślono wyścigi etapowe: był i wielki pościg Johaug, odrabiającej straty z pierwszych etapów, i jej kryzys przed metą, były kłopoty Weng, która zaczęła w pewnym momencie zostawać z tyłu, ale dogoniła podium, wyprzedzając Johaug na ostatnim podbiegu takim przyspieszeniem, jakiego się spodziewano raczej po Therese. I były ciągłe kontrataki Justyny, a w końcu ten decydujący, na przedostatnim podbiegu, gdy zostawiła Johaug i Weng z tyłu i ruszyła po drugie miejsce.
– Nerwy? Ja byłam spokojna. Taktyka, wszystko pod kontrolą. Nawet nie zauważyłam tego przyspieszenia Weng – tłumaczyła potem „Rz”. Na pierwszych pętlach oszczędzała siły, pilnowała tylko, by rywalki nie odjechały. Najlepsze zostawiła na koniec.
Tydzień temu w Gaellivare była napięta atmosfera po 27. miejscu na inaugurację sezonu. A w Kuusamo już polska norma: mięśnie jeszcze nie niosą tak jak mogą po ciężkich przygotowaniach, ale to i tak wystarczy, by wygrywać w takich wyścigach ze wszystkimi poza Bjoergen. Po siódmym miejscu w sprincie przyszło 11. miejsce na 5 km łyżwą, ale z tak małymi stratami, że Kowalczyk awansowała w klasyfikacji łącznej na czwarte miejsce i było już jasne, że w finale będzie na podium.