Prowadziła od startu do mety, nie znajdując obok siebie nikogo, kto by wytrzymał jej tempo. Próbowała Japonka Masako Ishida, ale osłabła, a potem po upadku została daleko z tyłu. Nikt inny nie podjął wyzwania.
Wszystko było jasne już na lotnej premii w połowie wyścigu, a potem Justyna Kowalczyk jeszcze przyspieszyła. Odpuściła dopiero na ostatniej prostej, tam przewaga nad Finką Anne Kyloenen nieco się zmniejszyła. – Plan był taki, żeby pierwsze 5 km przebiec ze wszystkimi – tłumaczyła po wyścigu Justyna. Na lotnej premii zdobyła 15 bonusowych punktów, na mecie dołożyła 100. Zaczynała bieg jako czwarta zawodniczka Pucharu Świata, a teraz jest już wiceliderką, ze stratą tylko 75 punktów do nieobecnej w Canmore Marit Bjoergen. A w Kanadzie do zdobycia jest jeszcze 230 pkt: 100 jutro w sprincie stylem dowolnym (wyścigi od 20.30) i 130 w biegu łączonym (o 19, TVP 2 i Eurosport), w którym jest po jednej lotnej premii w stylu klasycznym i dowolnym.
To pierwsze zwycięstwo Justyny w tym sezonie i najbardziej oczekiwane. W Kanadzie nie ma jej największych rywalek – Bjoergen i Therese Johaug. Polka do biegu na 10 km stylem klasycznym podchodzi bardzo prestiżowo, trasy w Kanadzie uwielbia, bo są wyjątkowo trudne. Czuje się tu jak u siebie, wszystko jej się podoba, co widać po szerokim uśmiechu na konferencjach prasowych. Startowała w Canmore w siedmiu biegach i już szósty raz stanęła na podium.
Przed biegiem na 10 km nawet wstrzemięźliwy zwykle w zapowiedziach trener Aleksander Wierietielny przyznawał w rozmowie z „Rz", że musi być dobrze. To jest ten moment w sezonie, gdy Justyna zapomina o ciężkich przygotowaniach, zaczyna przyspieszać, tak by Tour de Ski po świętach zacząć już z rozpędu.