Jacobsen uratował swe noworoczne zwycięstwo, a może sukces w całym turnieju podczas pierwszej serii, gdy po nierównym wybiciu z progu dostał potężny podmuch w bok i przez kilka sekund wyglądał jak duży niebieski liść miotany zimowym wiatrem.
Trzeba było wielkiej wiary w siebie i równie wielkich umiejętności, by z tego niebezpieczeństwa wyjść cało. Jacobsen nie tylko się nie rozbił, ale wyrównał lot i osiągnął przyzwoitą odległość oraz porządnie wylądował.
Sędziowie, chyba w uznaniu zasług za odwagę, trochę przymknęli oko na ratunkowe ewolucje Norwega, dali przyzwoite noty, które wystarczyły Jacobsenowi na 9. miejsce po pierwszej serii, co oznaczało tylko kilka punktów straty do lidera – Gregora Schlierenzauera (134 m).
W drugiej serii oglądaliśmy norweskiego skoczka już bez skazy. Jacobsen był taki jak niedawno w Oberstdorfie, taki jak zimą 2006/2007, gdy wygrywał Turniej Czterech Skoczni. Poleciał jak po sznurku 143 m (rekord skoczni jest tylko o pół metra lepszy), wylądował perfekcyjnie i mógł z uśmiechem patrzeć na to, co zrobią inni.
Schlierenzauer odpowiedział skokiem ładnym, ale gdzie mu było do wzorca – 136,5 m – wystarczyło na pewne drugie miejsce i przedłużenie marzeń o równej rywalizacji na skoczniach austriackich.