Rosjanin zajmował dopiero szóste miejsce. To miał być jego kolejny wielki powrót.
Nieraz już kończył karierę i wracał spragniony kolejnych sukcesów. A sukcesy odnosił spektakularne. Siedmiokrotnie stawał na najwyższym podium mistrzostw Europy, trzykrotnie mistrzostw świata. Ma też w swoim dorobku tytuł mistrza olimpijskiego z Turynu z 2006. Cztery lata później w Vancouver niespodziewanie przegrał rywalizację z Amerykaninem Evanem Lysackiem, w czym upatrywał sędziowskiego spisku. Z obrażoną miną zarzekał się wówczas, iż będą to jego ostatnie igrzyska.
Zmienił jednak zdanie. Dla łyżwiarstwa porzucił nawet mandat rosyjskiej Dumy, której był deputowanym. W Rosji Pluszczenko jest postacią niemal kultową. Na ubiegłorocznych mistrzostwach Europy w Sheffield znowu był wielki.
Ale mistrz coraz częściej zmaga się z kontuzjami. Słów krytyki nie szczędzą mu też eksperci, którzy zarzucają mu, iż nie przystosował swoich programów do nowego systemu sędziowania. Pluszczenko nie brał, jak inni łyżwiarze, udziału w tegorocznym cyklu zawodów Grand Prix.
Jego forma aż do mistrzostw Rosji była więc niewiadomą. Tam triumfował nad młodymi rywalami. Do Zagrzebia przyjechał, by zdeklasować konkurencję. To był kolejny cel na drodze do olimpijskiego złota w Soczi.