Znamy to na pamięć, z niemal każdej wielkiej imprezy. Trener Aleksander Wierietielny krąży po trasach w Lago di Tesero jak chmura gradowa. Justyna Kowalczyk odpowiada ogólnikami i widać, że najchętniej aż do biegu łączonego nie odezwałaby się ani słowem. Obydwoje traktują to, co robią, śmiertelnie poważnie i jeszcze nie doszli do siebie po czwartkowym ciosie. O upadku w finale sprintu rozmawiali, cytując Justynę, krótko, ale treściwie. Trenera lepiej o to nie pytać. – Mam zmyślać? Bo jak powiem szczerze, co myślę, to się znowu na mnie pogniewa Justyna i jej rodzina. Przecież tu może być powtórka z Sapporo, pamiętacie? – pyta.
W Sapporo, na mistrzostwach świata w 2007, zaczęło się od błędu w sprincie, a skończyło przeziębieniem, błędami w smarowaniu, zejściem z trasy na 30 km i powrotem do domu bez medali. – Jak w sobotę będzie padał śnieg, to Justyna w części klasycznej nie zrobi nic z tego, co planuje – mówi trener o biegu łączonym. Nie zrobi nic, czyli na 7,5 km stylem klasycznym nie ucieknie rywalkom tak daleko, żeby po zmianie nart na 7,5 km stylem dowolnym pilnować przewagi i wygrać. Bo celem jest złoto, inaczej ani trener, ani Justyna nie byliby aż tak zdenerwowani. Na medal stać Kowalczyk, nawet jeśli śnieg będzie zasypywał tory i przeszkodzi w ucieczce. W biegu łączonym Polka staje na podium wielkich imprez nieprzerwanie od mistrzostw świata w Libercu w 2009. Tam było złoto, potem brąz igrzysk w Vancouver i srebro dwa lata temu w Oslo.
Jazda drużynowa
Nad stylem łyżwowym Justyna pracowała przed tym sezonem tylko z myślą o sobotnim biegu i o Tour de Ski. Tydzień temu w Davos pokazała siłę, zajmując drugie miejsce na 10 km dowolnym, przegrywając tylko z Therese Johaug. A co potrafi zrobić w stylu klasycznym, nie trzeba przypominać. Gdy wygrywała bieg łączony w Canmore, przed świętami, narzuciła klasykiem tempo trochę za mocne dla rywalek, trochę za słabe dla siebie i po zmianie nart pożegnała grupę pościgową, przyspieszając tak, jakby dopiero zaczynała bieg.
Marit Bjoergen, mistrzyni tej konkurencji z Vancouver i Oslo, z polskimi dziennikarzami rozmawiać w piątek nie chciała. Trener Egil Kristiansen tłumaczył nam, że porażka z Justyną w sprincie w Davos, ostatniej próbie przed MŚ, to było najlepsze, co mogło spotkać Marit, zmotywowało ją przed mistrzostwami. Złoto w sprincie Bjoergen już ma, w sobotę będzie faworytką, choć i Therese Johaug bardzo liczy na zwycięstwo. – Dla biegu łączonego i na 30 km przyjechałam do Val di Fiemme – mówi Johaug. Jest mistrzynią na 30 km, na turkusowych rękawiczkach – firmy Johaug – ma wyszyte „30 k". Może po Val di Fiemme będzie miała okazję zaprojektować też linię „7,5+7+5". Będą miały z Marit do pomocy Kristin Stoermer Steirę i Heidi Weng, obie świetne w biegach łączonych. Jazda drużynowa – niewykluczona.
Dla Justyny sobota to dzień prawdy. W powtórkę z Sapporo raczej nikt nie wierzy, trener bywa czarnowidzem. W Libercu w 2009 też zaczęło się od niedosytu – brąz na 10 km klasycznym Justyna traktowała jak porażkę – a potem przyszły dwa złote medale.