Czekali na niego na dole wszyscy, jakby to był konkurs drużynowy. Został po swoim skoku Dawid Kubacki, został Maciej Kot, który z Piotrem Żyłą dzieli pokój na zgrupowaniach. Ostatni dołączył Kamil Stoch, który w drugiej serii spadł z podium – z drugiego na czwarte miejsce – bo skakał z obniżonego rozbiegu, a wiatr pod narty osłabł. Ale Stoch nie był w stanie się tym przejąć.
Od razu pobiegł do Żyły gratulować mu co najmniej drugiego miejsca. Razem oglądali, jak prowadzący po pierwszej serii Robert Kranjec ląduje zbyt blisko, by wygrać. I jak Żyła, trzeci przed finałową rundą, zwycięża razem z Gregorem Schlierenzauerem, bo obaj zebrali po 270,1 pkt. A to wszystko na najsłynniejszej skoczni świata i dokładnie 17 lat po tym, jak Adam Małysz wygrał tu pierwszy konkurs w karierze, też na oczach króla Haralda V.
Żyła to sąsiad Małysza z wiślańskiego Kopydła, kuzyn Izy Małysz, uczeń Jana Szturca, jak Adam. Medialne odkrycie dwóch ostatnich sezonów, najbardziej lubiany dziś polski skoczek, wodzirej kadry i najlepszy w niej piłkarz. Ten, o którym mówią: polski Jamajczyk, bo sprawia wrażenie, jakby to, co robi, traktował wyłącznie jak zabawę. „Fajeczka, garbik” – i lecimy. Gdy w Predazzo skoczkowie zastanawiali się, jak podziękować Thomasowi Morgensternowi za to, że zauważył błąd sędziów, przez który Polacy zostali początkowo bez medalu, od razu było jasne, że musi się tym zająć Żyła.
Jest najstarszy w obecnej kadrze (cztery miesiące starszy od Stocha), ale Hannu Lepistoe mówił o nim: „Duże dziecko”. Łukasz Kruczek też czasami tracił do niego cierpliwość, bo Żyła jest równie utalentowany i pracowity co uparty i jeśli coś wymyśli, siłą się go nie odciągnie.