Będzie trochę inaczej. Klingenthal pierwszy raz otworzy rywalizację. Już w zeszłym roku nie było listopadowego wyjazdu do Kuusamo, między wichry i zadymki Laponii. Przyszedł czas na nowe pomysły, które z otwarcia zrobią święto nart, a nie walkę z pogodą.
Walter Hofer, niezłomny dyrektor Międzynarodowej Federacji Narciarskiej ds. Skoków, tłumaczy zmiany rozsądnie. – Nowoczesna technologia pozwala organizować zawody przy dodatnich temperaturach. Udało się tak zrobić podczas próby przedolimpijskiej w Soczi, więc pomyśleliśmy o środkowej Europie, znaleźliśmy chętnych w Klingenthal, aplikacja została przyjęta, także dlatego, że wcześniejsze konkursy, letnie i zimowe, zawsze wypadały tam bardzo dobrze, nawet w trudnych warunkach – mówił.
Niemiecka skocznia (Vogtland-Arena), zbudowana w 2005 roku za 15 mln euro, ma dobrą opinię, jest nowoczesna i wygodna (kolejka szynowa dla skoczków i 30 tys. miejsc dla widzów). Tradycje skoków narciarskich w tej części Saksonii sięgają początków XX wieku. Położenie blisko czeskiej granicy, w Rudawach, też pomaga. Śniegu nie zabraknie, czeka w górskim magazynie od lutego.
Prezes marzyciel
Reprezentacja Polski zna dobrze to miejsce, bo w ostatnich latach Klingenthal coraz częściej organizuje zawody FIS różnej rangi. Polskie wspomnienia były dobre i złe. Dwa miesiące temu w finale skoków na igielicie Kamil Stoch był tam ostatni, lecz przecież dwukrotnie wygrał konkursy Letniej GP i raz zawody PŚ, kiedyś w lecie zwyciężał na Vogtlandschanze także Adam Małysz, a po dwa zwycięstwa w Pucharze Kontynentalnym mają Piotr Żyła i Klemens Murańka. Polacy jadą tam chętnie.
Trener kadry Łukasz Kruczek wreszcie może mówić, że przed startem sezonu ma miły kłopot bogactwa. Z jednej strony sporą grupę młodych zdolnych z liderem Stochem na czele, z drugiej – aż siedem miejsc dla Polaków w Pucharze Świata.