Bjoergen zapowiadała walkę o sześć medali i kiedy w sobotę wygrała bieg łączony, pokazała, że nie rzuca słów na wiatr. Ale po dzisiejszym sprincie stylem dowolnym już wiadomo, że celu nie zrealizuje. W półfinale przewróciła się na ostatniej prostej i zajęła szóste miejsce.
Ale podium i tak było norweskie: wygrała Maiken Caspersen Falla, 0,38 s przed Ingvild Flugstad Oestberg. Tuż za nimi na metę wpadła Słowenka Vesna Fabjan. – Nie mogę w to uwierzyć – cieszyła się Falla. – To był dla nas trudny czas – przypomniała o nagłej śmierci brata Astrid Uhrenholdt Jacobsen, czwartej w sprincie.
W finale oprócz Bjoergen zabrakło również innej faworytki, specjalistki od sprintów Kikkan Randall. Amerykanka nie awansowała nawet do półfinału.
Reprezentanci Polski nie przeszli kwalifikacji. Sylwia Jaśkowiec, trzecia w tej konkurencji w prologu Tour de Ski w Oberhofie i czwarta podczas PŚ w Szklarskiej Porębie, upadła na zjeździe. – Narta znalazła się w bardzo głębokim śniegu i straciłam równowagę. Nie pamiętam, kiedy poprzednio się wywróciłam w zawodach. Złamała mi się podeszwa w bucie karbonowym. Muszę podnieść głowę, zakasać rękawy i znów walczyć. Doświadczyłam dużej lekcji pokory, jej nigdy za wiele w życiu – opowiadała rozczarowana Jaśkowiec. Narty pożyczyła od Pauliny Maciuszek.
Los Jaśkowiec podzielił Maciej Staręga. – To straszny cios. Zmarnowałem cztery lata przygotowań. Co z tego, że sezon układał mi się dobrze, skoro najważniejsza impreza kończy się dla mnie, zanim na dobre się zaczęła. Na grząskim śniegu, przed samym zjazdem, narta wyjechała mi spod tułowia, spadłem na plecy i było po zawodach. Pretensje mam tylko do siebie – nie ukrywał polski biegacz.