Nad igrzyska zimowe przyszła bardzo mokra jesień. Z kaukaskimi deszczami i mgłami nie ma żartów. Leje (w górach leje i śnieży) na poważnie, rzeka Mzymta przybiera, ale koryto obudowane betonem i wysypane kamieniami jest na szczęście tak szerokie, że woda się zmieści. Tylko gdzie i kiedy uciekną z niego koparki i kto z koryta zabierze baraki, rury i pozostałości budowlane, które stoją i leżą jak stały i leżały od pierwszych dni igrzysk?
Taka pogoda w Soczi to nie tylko rozmokłe trasy w ośrodkach Laura i Roza Chutor, ale także kichanie i kaszel w biurach prasowych. Na ucho sądząc, już z połowa obecnych pociąga nosem, chrypi i cierpi na bóle gardła i głowy.
Rada jest jedna – iść do pani Iriny lub pani Tamary, które stoją przy specjalnym stoisku blisko wejścia. Stoją w strojach ludowych przy złotym samowarze i nalewają gorący czaj oraz dają pakiet.
Pani Tamara
Samowar jest elektryczny, nie z Tuły, ale z daleka wygląda jak prawdziwy. Czaj wiadomo – tylko krasnodarski, tutejszy, w trzech odmianach: czarny, zielony i ziołowy – jakby rumiankowy. Pakiet to wydany na tekturowym talerzyku zdobnym w słoneczniki zestaw lokalnych ciasteczek z obowiązkowym miodem w małej tubie.
Miód naturalny wielokwiatowy wyprodukowany przez spółdzielnię „Goriaczyj Klucz", też z Kraju Krasnodarskiego. – Wypijecie czaj z miodem, będziecie zdrowi – mówi pani Tamara i nawet jeśli nie całkiem to działa na ciało, to życzenia i śpiewna mowa pomagają na duszę.