Po czterech wyścigach sezonu rzut oka na klasyfikację mistrzostw sugeruje, że ekipa z Maranello kontroluje sytuację.
Charles Leclerc ma 27 punktów przewagi nad broniącym tytułu Maksem Verstappenem – to więcej, niż warte jest jedno zwycięstwo – a wśród konstruktorów także prowadzi Scuderia, chociaż tutaj zapas nad Red Bullem jest mniejszy.
Prawdziwy obraz sytuacji nie jest jednak tak korzystny dla Ferrari. Verstappen wygrał wszystkie wyścigi, w których dojechał do mety, a dwukrotnie szans na solidne zdobycze pozbawiały go usterki samochodu. Owszem, czerwone samochody są szybkie i niezawodne, ale Red Bull nie daje sobie w kaszę dmuchać.
Po słabszej inauguracji sezonu błysnęli tempem w domowym wyścigu Scuderii, zdobywając dublet na Imoli – gdzie z kolei dała znać o sobie bodaj największa w tym momencie słabość Ferrari. Leclerc i Carlos Sainz popełniali kosztowne błędy, które zakończyły się pokaźnymi stratami.
Przywilej silnika
W tej rozgrywce liczy się każdy szczegół. Leclerc na próżno próbował walczyć z szybkimi na Imoli rywalami. Przeszarżował i zamiast na trzeciej pozycji finiszował na szóstej. Różnica siedmiu punktów może okazać się decydująca pod koniec listopada.