On, chłopak spod Łomży, wychowany w Nowym Jorku na Greenpoincie, wciąż jest niepokonany (18-0, 14 KO), wygrywa walkę za walką. W 2018 roku pokonał Gruzina Iago Kiładze i byłego mistrza świata, Amerykanina Charlesa Martina. Wcześniej rozprawił się z Arturem Szpilką, którego sędzia poddał w czwartej rundzie.
– Chcę być mistrzem świata wagi ciężkiej i głęboko wierzę, że będę – mówi śmiało walczący na amerykańskiej licencji 29-letni Kownacki.
Kiedyś z zapartym tchem oglądał walki Andrzeja Gołoty, później kibicował Tomaszowi Adamkowi, teraz nadchodzi jego czas. – To jest trochę baśniowa historia, jako młody chłopak walczyłem o nowojorskie „Złote rękawice", później zacząłem wygrywać na zawodowych ringach. Dziś jestem o krok od walki o tytuł. Rozmawiałem z Alem Haymonem, moim menedżerem i doradcą, który stawia sprawę jasno: jeśli pokonam Washingtona, to jeszcze w tym roku dostanę wielką szansę – mówi Kownacki, który nie tak dawno pracował na budowie, dorabiał jako bramkarz w klubach, bo z boksu nie dało się wyżyć.
Dziś jest szósty w rankingu IBF, ósmy w WBA, a gdyby wygrał z Geraldem Washingtonem, awansowałby jeszcze wyżej.
Kownackiemu można wierzyć, gdy twierdzi, że nie boi się nikogo. Uważa, że dałby sobie radę i z Deontayem Wilderem, i Anthonym Joshuą. A jak wcześniej trzeba będzie zmierzyć się z Ołeksandrem Usykiem, to też jest chętny na taką konfrontację, choć oczywiście docenia wielkie umiejętności Ukraińca, króla kategorii junior ciężkiej.