Niewiele jednak brakowało, by to, co Polak umiejętnie budował przez osiem rund, legło w gruzach w dziewiątym starciu. Wyraźnie przegrywający walkę Rosado, wcześniej dwukrotnie liczony, trafił prawym i Sulęcki padł na deski. W ostatnich sekundach tej rundy leżał raz jeszcze po kolejnych uderzeniach Amerykanina i gdyby nie gong, miałby poważny problem.
– Mój dziecinny błąd sprawił, że znalazłem się w tarapatach. Byłem zbyt pewny siebie, a wystarczy na moment stracić koncentrację i jest kłopot – mówił po ogłoszeniu werdyktu pięściarz z Warszawy.
Na szczęście wszystko skończyło się dobrze, w ostatniej, dziesiątej rundzie Maciej Sulęcki nie dał sobie odebrać ciężko wypracowanej przewagi i wygrał na punkty (95:91, 95:91, 95:93). Wszyscy podkreślają, że jak najbardziej zasłużenie. Rosado walczący przed własną publicznością w Filadelfii, gdzie się urodził, też nie zgłaszał zastrzeżeń. Miał świadomość, że o wyniku walki zadecydowały pierwsze i środkowe rundy, które przegrał wyraźnie.
Sulęcki był szybszy, lepszy technicznie, a jego lewy prosty rozbroił Amerykanina, który ma na swoim koncie walki z największymi mistrzami wagi średniej. Ale fakty są takie, że z ostatnich dwunastu pojedynków (wliczając starcie z Sulęckim) wygrał tylko trzy.
W tej walce faworytem był Polak i grzechem byłoby, gdyby nie wykorzystał szansy. Eddie Hearn, promujący galę DAZN, obiecał przecież, że zwycięzca zmierzy się w czerwcu z czempionem WBO Demetriusem Andrade.