Walka odbędzie się w Providence, rodzinnym mieście niepokonanego Amerykanina. Andrade to solidna firma, były mistrz świata amatorów i zawodowy czempion dwóch kategorii. Jest faworytem bukmacherów i ekspertów. Ale Sulęcki mówi: poczekajcie do soboty, wtedy przemówią pięści (w Polsce będzie wczesny niedzielny ranek).
Teddy Atlas, pierwszy trener Mike'a Tysona, twierdzi, że Andrade wygra łatwo, być może przed czasem. Atlas zna się na boksie, ale chyba trochę nie docenia Polaka, który rok temu na Brooklynie był równorzędnym rywalem Daniela Jacobsa, byłego mistrza świata, który nie jest gorszym pięściarzem od Andrade.
Sulęcki stoczył już kilka walk w USA i przegrał tylko z Jacobsem, a przecież nie brakowało głosów, że to on zasłużył na zwycięstwo. Sobotni rywal jest jednak innym typem boksera, niewygodnym, nieprzewidywalnym, ale wciąż w zasięgu możliwości ambitnego chłopaka z Warszawy.
Gdyby Sulęcki pokonał Andrade w jego własnym domu, byłby piątym Polakiem z mistrzowskim pasem. Wcześniej udało się to tylko Dariuszowi Michalczewskiemu, Krzysztofowi Włodarczykowi, Tomaszowi Adamkowi i Krzysztofowi Głowackiemu. Andrzej Gołota próbował cztery razy i choć dwukrotnie był bardzo bliski szczęścia, nie dał rady.
Sulęcki po nagłej śmierci Andrzeja Gmitruka, który prowadził go od pierwszej zawodowej walki w 2010 roku do większości zwycięstw, zdecydował się pracować z Piotrem Wilczewskim, byłym zawodowym mistrzem Europy.