Ten finał, jeśli chodzi o emocje, zaczął się w sobotę. Dzień wcześniej Borna Ciorić i Marin Cilić rozjechali Jeremy Chardy,ego i Jo - Wilfrieda Tsongę na zimno, publiczność nie miała nawet okazji, pomóc swoim, przewaga obu Chorwatów była miażdżąca.
Sobotni debel to już zupełnie inna bajka, bo klasa rywali była zbliżona. Kibice w Lille nie opuścili swoich graczy, zachowywali się tak, jakby Francja nie była już prawie znokautowana. Na początku trzeciego seta Mahut i Herbert przełamali podanie rywali, mieli cztery szanse na drugi break, jednak ich nie wykorzystali, a następnie pięć kolejnych gemów i seta wygrali Chorwaci.
Właśnie wtedy zaczęła się pasjonująca daviscupowa psychodrama z udziałem obu par i publiczności. W secie czwartym przy stanie 5:4 dla Francuzów i serwisie Pavicia, Herbert i Mahut prowadzili 40:0, co oznaczało trzy meczbole. Chorwat wykazał się jednak nie lada tupetem i sportową klasą. Publiczność reagowała żywiołowo, Pavić się nie przestraszył, wprost przeciwnie, ironicznie się uśmiechał, prowokował widzów i co najważniejsze obronił swój serwis i wykonał triumfalny taniec. Jak się później okazało, gospodarze mecz jednak wygrali, ale co przeżyliśmy - nawet my przed telewizorami - to nasze. I tego właśnie chcą pozbawić nas zapatrzeni w dolara reformatorzy - grabarze Pucharu Davisa. Naczelny grabarz, szef Międzynarodowej Federacji Tenisowej David Haggerty, gdy przed deblem dekorował najbardziej zasłużonych francuskich daviscupowych graczy, został przez publiczność wygwizdany.
Wiele wskazuje, że zwycięstwo debla, tylko o dzień opóźni koronację Chorwatów. Trudno sobie wyobrazić by, bez względu na to kto zagra po stronie francuskiej w niedzielę, (prawdopodobnie jednym z singlistów będzie Lucas Pouille) przegrali i Cilić, i Ciorić. Po tym co pokazali w piątek, wydaje się to nieprawdopodobne.
W historii Pucharu Davisa tylko raz zespół, który przegrywał w finale 0:2, zdołał wygrać. Uczynili to w roku 1939 Australijczycy w meczu z USA.