W Miami w meczu z Chorwatem Borną Coriciem Australijczyk kolejny raz pokazał, że tenis go nudzi, że gra, bo musi, a tak naprawdę chciałby być gdzie indziej i robić co innego. Świadczyła o tym już rozgrzewka, podczas której nawet nie udawał, że chce się rozgrzać. Mecz (przegrany, pomimo zwycięstwa w pierwszym secie) był w wykonaniu Australijczyka dalszym ciągiem spektaklu mającego świadczyć, że zwycięstwo nie jest jego pierwszorzędnym celem. Zdarzyło mu się nawet kibicowi sugerującemu, że może zamiast się wygłupiać, zacząłby grać, odpowiedzieć zwięźle: „Spier...", i pójść w stronę krzesełka, zanim Corić uderzył w piłkę przy serwisie.
Kyrgios nie jest pierwszym tenisowym nonkonformistą. Bywało nawet gorzej, prawie w każdym pokoleniu zdarzało się kilku graczy chamów; niektórzy z tego wyrastali, jak Jimmy Connors czy John McEnroe, inni pozostali źle wychowani, jak Ilie Nastase.
Amerykańscy bracia Luke i Murphy Jensenowie (triumfatorzy Roland Garros 1993 w deblu) wyglądali jak harleyowcy i chcieli zarabiać – głównie w ojczyźnie – wprowadzając „rock and roll tennis". Dziś już nikt o nich nie pamięta, może oprócz tego, że Murphy był oburęczny i serwował ręką lewą lub prawą w zależności od strony kortu.
Wielkoszlemowe turnieje, wychodząc naprzeciw potrzebom publiczności, od lat organizują rozrywkowe imprezy z udziałem dawnych asów – podczas nich gwiazdą jest Francuz pochodzenia irańskiego Mansour Bahrami prezentujący cyrkowe sztuczki.
Może właśnie ta potrzeba, by trochę ubarwić aseptyczny tenis, sprawia, że zachowanie Kyrgiosa nie jest jednoznacznie potępiane. Nie brakuje ludzi pamiętających przede wszystkim jego fantastyczne zagrania i twierdzących, że niezbyt smaczne facecje to cena, jaką można zaakceptować w zamian za geniusz.