W tenisowych szatniach mało kto będzie po niej płakał, bo Rosjanka od dawna patrzyła na rywalki wyniośle, z wysokości swych 188 cm. Świadectwa w tej sprawie są ewidentne – chyba tylko Czeszka Petra Kvitova zdobyła się na kilka ciepłych słów. Tak było zawsze, a dyskwalifikacja za doping sprawiła, że wokół Szarapowej zrobiło się jeszcze chłodniej. Przywileje ze strony organizatorów turniejów, którzy chcieli, by wróciła na specjalnych prawach, po czerwonym dywanie i znów była atrakcją dla widzów ceniących w tenisie głównie blichtr, tylko ten chłód pogłębiły.
Nie znaczy to jednak, że po Szarapowej zostanie w naszej pamięci równie mało jak po pionierce glamour tenisa i jej rodaczce Annie Kurnikowej, która zyskała sławę i miliony, nie wygrywając żadnego turnieju. Porównywać można jedynie słowiańską urodę obu, ale na tym analogie się kończą. Szarapowa na korcie była lwicą, wygrała wiele zaciętych meczów, triumfowała dwukrotnie w Roland Garros, choć często cytowano jej słowa, że na korcie ziemnym czuje się jak krowa na lodzie. Wywalczenie sobie miejsca pod tenisowym słońcem, gdy świeciło ono głównie dla sióstr Williams, też zasługuje na szacunek.
Akurat my powinniśmy zachować po niej nie najgorsze wspomnienia. Polski Związek Tenisowy długo żył z zysków, jakie przyniósł mecz Polska – Rosja, gdy Tauron Arena w Krakowie wypełniła się podczas pojedynku Szarapowej z Agnieszką Radwańską. A sama Radwańska swe największe zwycięstwo i największy w karierze czek też zawdzięcza Rosjance. W turnieju Masters w Singapurze w roku 2015 tylko dwusetowe zwycięstwo pewnej już awansu Szarapowej nad Flavią Pennettą dawało tenisistce z Krakowa awans do półfinału. I Rosjanka wygrała dla Polki, która potem zwyciężyła w finale.
Wizerunek Szarapowej na potrzeby sportowego marketingu stworzył jej amerykański agent Max Eisenbud. Nie pasował do tego po syberyjsku nieokrzesany ojciec Jurij. Gdy córka stała się gwiazdą popkultury, zniknął i nigdy na pierwszy plan nie powrócił.
Od tego momentu widać było, że Szarapowa niczego nie robi spontanicznie, że kolejni reklamodawcy, dzięki którym była przez kilka lat najlepiej zarabiającą kobietą sportu, przejęli kontrolę nad jej życiem. Przyznanie się do używania meldonium było fantastycznie medialnie zorkiestrowaną akcją. Nawet pożegnanie ze sportem nastąpiło w „Vogue" i „Vanity Fair", jakby chciała podkreślić, że jej królestwo od dawna nie jest już ze sportowego świata.