Najpierw był znakomitym tenisistą, potem trenerem z bogatym dorobkiem. Pracował przez trzy lata z Rogerem Federerem i zdaniem biografów Szwajcara jego właśnie, obok tragicznie zmarłego Australijczyka Petera Cartera, należy postrzegać jako architekta wielu dokonań geniusza z Bazylei. Potem przyłożył rękę do udanego powrotu na korty Marata Safina, zahaczył o reprezentację Brytyjczyków w Pucharze Davisa i zaczął współpracę z finalistą Australian Open Marcosem Baghdatisem. Kilkanaście dni temu szwedzki coach Peter Lundgren poinformował, że definitywnie kończy współpracę z gwiazdami ATP. W jednej z paryskich akademii zamierza przez trzy najbliższe sezony trenować młodzież.
Z uczeniem gry w tenisa jest jak z robieniem butów. Te zaś produkuje się dziś masowo, korzystając z fabrycznej taśmy. Ale jeśli ktoś marzy o ekstra wyglądającej, wygodnej parze, to najlepiej jednak udać się do mistrza szewskiego i nie licząc się z kosztami, zlecić wykonanie trzewików na miarę. Ze szkoleniem tenisowej młodzieży jest podobnie: masówka w rozmaitych szkołach czy akademiach, bez szans na poważną indywidualną opiekę, wersja rodzinna typu: tata lub mama, którzy kiedyś grali, a teraz wiedzą wszystko najlepiej no i zdecydowanie najdroższy układ z mistrzem, bez gwarancji wszakże, że będzie mu się chciało zaangażować odpowiednio do wysokości gaży.
Na starych filmach z Wimbledonu nie znajdziemy kadru z tzw. boksem zawodnika, gdzie zasiada dostojnie liczna szkoleniowa ekipa plus najbliższa rodzina. Osobiści trenerzy i dodatkowi współpracownicy to wynalazek ostatniego ćwierćwiecza. Coach, czyli indywidualny turniejowy przewodnik, pojawił się wówczas, gdy do tenisa trafiły duże pieniądze z telewizyjnych kontraktów. Dawni mistrzowie – np. cała powojenna generacja z Australii – staranne wyszkolenie otrzymywali w klubach albo w kadrze. W trakcie turniejów radzili sobie sami i nie wpływało to negatywnie na jakość ich występów. Dziś poziom edukacji w punkcie wyjścia mamy raczej średni, wszystkim spieszno do dużej kasy, więc modelowaniem techniki mało kto zawraca sobie głowę. Gra się szybko, mocno i z reguły na chybił trafił.
Peter Lundgren mówi, że jest zmęczony wykonywaniem zawodu, w którym jako pracownik nie ma gwarancji ani zabezpieczenia ze strony młodszego od siebie pracodawcy. Do tenisa wtargnęły obyczaje z boisk piłkarskich: za turniejową porażkę najłatwiej obwinić trenera, którego się zwalnia i bierze następnego. Na całoroczne podróże po świecie z podopiecznymi decydują się dziś nie ci, którzy mają wiedzę i doświadczenie, ale tacy, których jeszcze nie przeraża ten tryb życia.
Efekty coraz częściej dostrzegamy na korcie. O wybitnych, finezyjnie grających tenisistów równie dziś trudno jak o dobre buty.