Domachowska dzielnie walczyła w drugim secie, prowadziła 4:3, miała własny serwis i od tego momentu oglądaliśmy powtórkę pierwszego, fatalnego seta. Polka zbyt rzadko próbowała gry kombinacyjnej, a Mirza świetnie grała z głębi kortu i nie psuła zagrań przy siatce.
Tenisistka z Indii jest zręcznie prowadzona przez rodaka, znakomitego deblistę Mahesha Bhupathiego. Wróciła do lepszej formy, gdy wyleczyła uraz prawego nadgarstka, podobno oddając się pod opiekę znachora. Wciąż jest dziewczyną, która potrafi walczyć do upadłego o swoje. Rok temu wszczęła awanturę o zbyt niskie apanaże podczas turnieju w Bangalore, gdy dowiedziała się, że Venus Williams kasuje pięciokrotnie wyższą stawkę. Postawiła na swoim. Bhupathi nazywa ją powabną czarownicą.
Martę Domachowską żegnał chóralny śpiew polskich kibiców okupujących górne rzędy trybun przy korcie nr 8. – Bo wszyscy Polacy to jedna rodzina, starszy czy młodszy... – intonowali emigranci znad Wisły. Transparenty “Poland Melbourne”, biało-czerwone flagi i emblemat warszawskiej Legii to na razie klasyczny obrazek na meczach z udziałem reprezentantów Polski. Dopingu nie zagłuszały nawet przejeżdżające nieopodal pociągi.
Domachowska jeszcze w Melbourne zagra. Z Niemką Yaniną Wickmayer w pierwszej rundzie debla wylosowały Tatianę Puczek i Anastasię Rodionovą, parę białorusko-australijską.
Drugi ważny polski mecz odbył się dziś na korcie nr 2 (zaczął się o 1 w nocy naszego czasu, po zamknięciu ostatniego wydania “Rz”). Agnieszka Radwańska (nr 9 w turnieju) grała z najmłodszą z sióstr Bondarenko Kateryną (59. WTA), uważaną za nieco mniej zdolną od starszej Aliony. Turniej jeszcze nie przyniósł żadnej sensacji. Wygrali pierwsze mecze Roger Federer, Andy Roddick i serbskie trio: Novak Djoković, Jelena Janković i Ana Ivanović. Większość z nich z uśmiechem schodziła z kortu, tylko Ivanović musiała nadrabiać miną, bo grała słabo.