Ostatni piękny obrazek tego Wimbledonu to widok mistrza Nadala robiącego fikołka w drodze po złoty puchar. Na mokrych plecach brudna plama z suchej trawy, na twarzy uśmiech od ucha do ucha, a urocza narzeczona Francisca w loży ociera łzę.
Hiszpan pokonał Czecha Tomasa Berdycha 6:3, 7:5, 6:4. W kategoriach wimbledońskiej doskonałości to nie był finał nadzwyczajny, po prostu kawał świetnej roboty mistrza. Dobrze dobrana taktyka, perfekcyjne wykonanie. Berdych został pozbawiony broni bardzo łatwo – jak niemal każdy nie potrafił sobie poradzić z zakręconym tenisem Hiszpana.
Wszyscy wiedzą, że zakręconym dosłownie. Nadal po swojemu zaczarował Berdycha potężnymi rotacjami piłki w każdą stronę, dołożył skuteczne returny i nagle wszystkie potencjalne groźby Czecha zaczęły się wydawać mało znaczące. Kort sprzyjał mistrzowi. Wydeptany szeroko przy linii końcowej, w jednej czwartej stał się kortem ziemnym. Żart Rafaela, że od ćwierćfinału czuje się na nim jak u siebie na Majorce, miał uzasadnienie. Hiszpan onieśmielił rywala tak bardzo, że Berdych zapomniał, jak we wcześniejszych meczach z Rogerem Federerem i Novakiem Djokoviciem płasko i mocno strzelał piłkami w linie, jak atakował przy siatce. W finale, zaplątany we własne nogi przy końcowej linii, odbijał w pocie czoła trudne piłki i czekał na pomysły Nadala, czyli robił dokładnie to, co prowadziło do porażki.
Tylko raz przebudził się w połowie pierwszego seta. Wygrał piłkę meczu: po wymianie obronił dwa smecze i pięknie skontrował. Przez chwilę poczuł wenę, strząsnął z barków napięcie, ruszył do siatki, strzelał asa za asem. Kort centralny zaszumiał, bywalcy wiedzą, jak wyraziście brzmi pomruk zdumienia 15 tysięcy widzów, który za chwilę zmienia się w powszechny podziw. Ale wystarczyło kilka ostrych odbić Nadala, skróty, zmiany tempa wymian i nagle z bojowości Berdycha został tylko wiatr nad kortem.
Największa różnica między finalistami polegała na tym, że zwycięzca z żelazną konsekwencją wykorzystywał niemal każdą szansę wygrania gemów serwisowych rywala. Czech, jeśli już wypracował przewagę, zawsze ją tracił. Nie zawsze z własnej winy, po prostu, jak to sam powiedział: – Musiałbym mieć w nogach motorek, by biegać szybciej.