Polak przegrał z Hiszpanem Albertem Montanesem 7:5, 6:1, 5:7, 6:7 (5-7), 0:6 mecz pierwszej rundy. W czwartym secie prowadził 6:5 i miał serwis, lecz nie wykorzystał żadnej z trzech piłek dających zwycięstwo.
Grać z Hiszpanem w Nowym Jorku to może być tenisowe szczęście, pod warunkiem, że nie jest to Hiszpan z generacji Rafaela Nadala. Przysiężny miał szczęście – trafił na prawie 30-letniego Montanesa, którego barcelońska szkoła tenisa dobrze nauczyła taktyki i cierpliwego odbijania piłki na kortach ziemnych, ale na szybkiej nowojorskiej nawierzchni te zalety mają mniejsze znaczenie. Osiem startów Hiszpana na Flushing Meadows dało mu tylko raz awans do drugiej rundy w 2005 roku i nic więcej.
Wczorajszy mecz od pierwszych piłek był starciem ofensywy z chytrą obroną. Przysiężny mocniej serwował, więcej ryzykował i częściej się mylił, ale wytrwale próbował zaprowadzić swoje rządy na korcie. Tylko w drugim secie poszło mu względnie łatwo. Przedtem i potem była walka, w której hiszpańska zawziętość jednak wzięła górę. Po tie-breaku czwartego seta nie było już wiele do oglądania: przy stanie 1:0 dla Hiszpana Przysiężny poprosił o pomoc lekarską: rozbolały go plecy.
Polak grał już raz w US Open, przed trzema laty wygrał w eliminacjach z Łukaszem Kubotem. Po tegorocznych sukcesach i awansie do pierwszej setki rankingu ATP ma wreszcie status tenisisty, który w eliminacjach Wielkiego Szlema grać nie musi. W Wimbledonie wygrał w I rundzie z Ivanem Ljubiciciem – to jest na razie jego jedyny sukces wielkoszlemowy. Szkoda meczu z Montanesem. Następnym rywalem Polaka miał być Carsten Ball, 23-letni Australijczyk. Jego ranking (146. ATP) i osiągnięcia nie robią takiego wrażenia, jak wzrost – 198 cm. W czterosetowym meczu z Kanadyjczykiem Milosem Raonicem Ball zaserwował 20 asów.
Przed polskimi emocjami były emocje austriackie. Andreas Heider-Maurer, lat 23, zaledwie piąta rakieta w swym kraju, niespodziewanie wygrał trzy mecze kwalifikacji (jeden z Polakiem Jerzym Janowiczem) i równie dzielnie zaatakował Robina Soderlinga (nr 5) w turnieju głównym. Andreasowi pomagał potężny serwis (34 asy) i determinacja, która doprowadziła go do obrony czterech piłek meczowych w trzecim secie i rozstrzygnięcia w piątym. Wtedy jednak rutyna Szweda bardzo się przydała. Soderling wygrał, choć długo nie mógł uwierzyć, że ta praca zajmie mu tak wiele czasu.