Najlepszy polski tenisista w meczu drugiej rundy z Niemcem Philippem Petzschnerem został paskudnie skrzywdzony przez sędziów. Liniowy krzyknął aut, choć piłka po serwisie Łukasza wyraźnie lądowała przed linią. Sędzia na stołku, Amerykanin Jake Garner, z uśmiechem rozłożył ręce i potwierdził ocenę kolegi, choć tak naprawdę miejsca odbicia nie widział. Na londyńskim korcie nr 5 nie było do kogo ani do czego się odwołać. Poirytowany Kubot przegrał czwartego seta, potem piątego i całe spotkanie. Niestety, jak się zbacza z głównego turniejowego szlaku i trafia na boczny kort, to dziś tego rodzaju zdarzenia są na porządku dziennym.
Ale dla wszystkich graczy, pokrzywdzonych tak jak nasz zawodnik, wydaje się idą już lepsze dni. Znani z rozmaitych prekursorskich pomysłów organizatorzy turnieju ATP i WTA w kalifornijskim Indian Wells właśnie zapowiedzieli, że ich impreza w sezonie 2011 będzie historyczna. Technologia Hawkeye (jastrzębiego oka) zostanie zastosowana nie tylko – jak dotąd – na głównym stadionie, ale i na wszystkich ośmiu kortach.
Jeśli za Indian Wells pójdą inni, będzie to oznaczało początek prawdziwej rewolucji na kortach. Stąd bowiem już tylko krok do wprowadzenia bezwarunkowego sędziowania elektronicznego. Pod nadzorem ludzi, rzecz jasna, ale z pełnym wykorzystaniem technologii, która na razie służy w tenisie trochę na zasadzie luksusowej zabawki. W ramach eksperymentu grający niby dostają więcej szans na sprawiedliwą ocenę, ale w istocie chodzi tu głównie o umiejętne budowanie dramaturgii na trybunach. Zezwalanie albo i nie na tzw. challenge, potem pokazywanie w animacji komputerowej, jak było naprawdę, to są jednak wzory żywcem przeniesione z rozmaitych telewizyjnych show.
Zawodowcy walczący na korcie o miliony dolarów zgodzili się zaakceptować takie reguły, przekonani przede wszystkim do wyjątkowości pomysłu i tego, że musi on mieć swoją fazę przejściową. Oby się tylko nie okazało, że ta prowizorka jest trwała, a władcy tenisa nie chcą się rozstać z zabawą w trafił– nie trafił.