Ten turniej może być dowodem, że mężczyzna na korcie to znów brzmi dumnie. W ostatnich latach przed Masters kobiet czytaliśmy głównie meldunki ze szpitala i listę nieobecnych, a teraz przed męską batalią w hali O2 słychać prawie wyłącznie zapewnienia o świetnej formie i gotowości do ciężkiej pracy.
Rafael Nadal i Roger Federer – dwie lokomotywy światowego tenisa – jechali w tym roku po różnych torach, nie spotkali się w żadnym wielkoszlemowym finale. Dla Nadala był to najlepszy rok w karierze – wygrał Roland Garros, Wimbledon i US Open.
Hiszpan jest niezagrożonym liderem rankingu, ale finał ATP Tour traktuje bardzo serio. Aby się dobrze przygotować, zrezygnował nawet ze startu w paryskiej hali Bercy, co oznaczało utratę premii w wysokości 400 tysięcy dolarów.
Nadal w ubiegłym roku, gdy turniej pierwszy raz odbywał się w Londynie, wypadł fatalnie (przegrał wszystkie mecze w grupie), bo był zmęczony. Teraz jest bojowy jak zwykle, Federer też się na nic nie skarży.
Londyn to dla obu magiczne miejsce – Szwajcar na wimbledońskiej trawie umacniał swą władzę przez lata, Nadal udowodnił, że jest Hiszpanem nowej tenisowej rasy, który po zakończeniu Roland Garros nie tuła się po świecie w poszukiwaniu ceglanej mączki, lecz rzuca wyzwanie najlepszym na każdej nawierzchni. Największym powodem do chwały Nadala nie są paryskie triumfy, one były naturalne, lecz to, czego dokonał w Wimbledonie i US Open. To on, a nie Federer, pokazał, że tenis jest wciąż uniwersalną grą.