Polacy pokonali Hindusa Leandera Paesa i Czecha Lukasa Dlouhy’ego 6: 3, 7: 6 (7-3) i jutro spotkają się z Bobem i Mike’em Bryanami (USA), którzy w niedzielę też zwyciężyli. – Nie graliśmy genialnie, ale wygraliśmy – twierdzili obaj polscy tenisiści.
Matkowski przyznał, że powinien lepiej serwować. Prognozy przed spotkaniem z najlepszym deblem świata? – Wygrywaliśmy już z nimi na każdej nawierzchni. Kluczem do zwycięstwa będzie serwis – mówił Fyrstenberg. Dziś grę rozpoczyna polsko-austriacka para Łukasz Kubot – Oliver Marach, która zmierzy się z Hindusem Maheshem Bhupathim i Białorusinem Maksem Mirnym.
Debliści mają podczas Finału ATP Tour satysfakcję, bo są traktowani poważnie. A przecież historia nie musiała się tak potoczyć, jeszcze niedawno byli przez organizatorów turniejów witani równie gościnnie jak stonka na kartoflisku. Patrice Dominguez – niegdyś dyrektor prestiżowej imprezy w Monte Carlo – mówił, że kierownictwo ATP to komuniści, którzy każą płacić deblistom, choć pies z kulawą nogą ich meczów nie ogląda. Minęło kilka lat, deblowa codzienność wciąż nie jest bajkowa, ale w pięknej hali O2 na półwyspie Greenwich debel ma swoje miejsce i to wcale nie w kącie. Chyba nie tylko dlatego, że po twórcach komunizmu w Londynie zostało więcej niż w Monte Carlo.
Rafael Nadal wspomniał kiedyś, że Robinowi Soderlingowi mówił „cześć” wiele razy i nigdy nie dostał w zamian nawet uśmiechu. Wczoraj szwedzki mruk do radości też nie miał powodu, bo przegrał z Andym Murray’em 2:6, 4:6. Wszyscy się Soderlinga bali, zwyciężył niedawno w Paryżu, jego serwis kładł trupem każdego rywala, a tu kompletna klapa. Murray na korcie znacznie wolniejszym niż w hali Bercy, zagwoździł szwedzką kolubrynę skuteczniej niż Kmicic pod Częstochową, a właściwie ta armata zagwoździła się sama. W kluczowym momencie Soderling zrobił podwójny błąd serwisowy i było po balu (w całym spotkaniu Szkot zaserwował 10 asów, a Szwed tylko dwa).
Z pierwszego seta warto zapamiętać jedynie setbola – skrót Murray’a tak bajeczny, że Wojciech Fibak i Ilie Nastase mogliby śmiało powiedzieć: „Nasza krew”. Wszystko co ważne zdarzyło się w secie drugim. Przy prowadzeniu 3: 2 Soderling miał swoją szansę, Murray wprawdzie wyrównał na 3: 3 (obronił break pointa asem), ale wydawało się, że może jeszcze być ciekawie. Nic z tego, już po chwili Szkot zachował się jak zimnokrwisty kieszonkowiec: skradł serwisowego gema rywala po cichu, bez fajerwerków: cztery spokojne wymiany, 40: 15, i Szwed serwuje w siatkę i w aut. Tym, co zwracało uwagę w decydujących momentach, była znakomita obronna gra Murray’a, jego slajsy uniemożliwiały rywalowi atak, minięcia były precyzyjne jak brzytwa. Dość powiedzieć, że Soderling nie zdobył ani jednego punktu przy siatce.