Jakub Kowalski z Tel Awiwu
Trudno być optymistą, gdy brakuje Łukasza Kubota i Michała Przysiężnego, którzy w tym meczu nie grają.
Najpierw Marcin Gawron wyraźnie uległ Dudiemu Seli. Debiutant w naszej kadrze był speszony różnicą w rankingu (ponad 200 pozycji) i klasą rywala, ale też betonową ścianą trybun pełną kibiców wydzierających się nawet między pierwszym i drugim serwisem Polaka.
Było tak, jak być miało: nazwisko Seli – wychowanego zresztą na tych kortach w Ramat Hasharon – skandowano przy każdej okazji, a brawa dla Gawrona z naszej ławki rezerwowych ginęły w ogólnym tumulcie. Do tego nad kortem powiewały dziesiątki izraelskich flag, a polskie ledwie trzy – przy ławce rezerwowych, przy delegacji z ambasady w Tel Awiwie i tablicy z wynikiem. Sela od początku grał agresywnie, jednak słabo serwował, więc to raczej Polak przegrał ten mecz nie wytrzymując tempa i z nerwów wyrzucając proste piłki poza kort. Była jeszcze nadzieja, gdy w trzecim secie Gawron miał piłkę na 5:3, ale emocje znowu wzięły górę. Tysiąc gardeł ryknęło wtedy w takt muzyki: „We will rock you" i tak też się stało.
Kapitan Radosław Szymanik przestrzegał zawodników, że długie bieganie po betonowym korcie daje się ze znaki, więc decydować może wydolność i lepiej kończyć spotkanie szybko. Jerzy Janowicz chyba go nie słuchał i przedłużał mecz w nieskończoność. Polak tracił chwilami koncentrację i niepotrzebnie wchodził w klincz z publiką i sędziami, przez co gubił ważne punkty. Czy zawodnikowi, który buduje grę na mocnym serwisie, wolno psuć sześć podań z rzędu?