Korespondencja z Londynu
Polak z Hiszpanem grali ponad cztery godziny. Dwa sety wygrał Kubot [6:3, 7:6 (7-5)], potem trzy jego rywal [7:6 (9-7), 7:5, 7:5]. W wygranych piłkach 181:180 dla Lopeza, czyli niemal żadnej różnicy. W ocenie urody spotkania pełna zgoda widowni i mediów: to był piękny wimbledoński tenis, pełen dynamicznych akcji, w większości kończonych przy siatce.
Lopez w trzecim secie obronił dwie piłki meczowe, ale już wcześniej przyszły cicho obawy, że o polski sukces będzie trudno. W piątym secie Kubot dwa razy się ratował, zanim musiał podać rękę zwycięzcy i pogodzić z myślą, że nie zagra na korcie centralnym z Andym Murrayem.
Tę porażkę da się wytłumaczyć. Doświadczenie kilkudziesięciu meczów w Wielkim Szlemie to coś nie do zastąpienia w porównaniu z dorobkiem Kubota – ósme spotkanie na tym poziomie. Choć Polaka żal, to trzeba docenić to, że wreszcie mieliśmy tak długo emocje w turnieju męskim, że tak niewiele brakowało, by do czterech ćwierćfinałów Wojciecha Fibaka w Wielkim Szlemie (ostatni w 1980 r.) doszedł wreszcie piąty. Zostanie opinia, że przed Łukaszem Kubotem jeszcze jest czas na podobne wyniki, choć tenisista ma 29 lat.
Odpadła Serena Williams. Nie obroni tytułu. Na korcie nr 1 lepsza była Marion Bartoli, kobieta, która do perfekcji rozwinęła umiejętność maskowania skuteczności swego tenisa. Każdy, kto pierwszy raz widzi jej śmieszne podskoki, dziwne grymasy oraz niezbyt sportową figurę, nie może uwierzyć, że to finalistka z 2007 roku (przegrała z Venus) i od lat pierwsza rakieta Francji.