Korespondencja z Londynu
Przeszła w Ostrawie jedną rundę. Dwa lata później wygrywała już z czeskimi rówieśniczkami. Wyrosła na kortach ziemnych w Fulneku, sześciotysięcznym miasteczku na granicy Moraw i Śląska, blisko Ostrawy. Ojciec Jirzi Kvita, nauczyciel szkoły podstawowej, jest tam teraz wicestarostą.
Przy dwóch kortach w Fulneku nie ma prysznica i toalety. Ćwiczyła na nich z ojcem, a gdy skończyła 16 lat, przeszła do znanego klubu w Prostejovie. Ale przed Wimbledonem 2011 znów można ją było zobaczyć w Fulneku. Poprawiała serwis.
Ojciec uczył się tenisa głównie z książek. Najpierw szkolił okoliczne dzieciaki i swoich dwóch starszych synów. Rodzina nie miała samochodu, więc jeździła na turnieje autobusami i pociągami, często synowie grali po nocnej podróży, wyników nie było.
Petra miała znacznie większy talent od braci. Jirzi Kvita podjął decyzję, jak wielu tenisowych ojców przed nim: kupił używaną skodę i postawił wszystko na pracę z córką. Nie musiał jej do niczego zmuszać. Nauczyła się chodzić na kortach. – Jak dostała pierwszą dziecięcą rakietę, już zaczęła przebijać piłkę nad siatką. Bardzo chciała grać – mówił ojciec, który chował ją twardą ręką. Rytm dnia wyznaczały szkoła i tenis. W weekendy i wakacje, zamiast odpoczynku, szła na korty dwa razy dziennie.