Mecz z Arvidsson nie wyglądał aż tak dobrze jak wynik na tablicy w olimpijskim centrum tenisowym. Agnieszka była surową nauczycielką tenisa tylko przez pierwsze dwa gemy. Wygrała efektownie dziesięć kolejnych piłek, dopiero wtedy Arvidsson pozbyła się strachu i mecz zaczął się naprawdę.
Był inny niż kilka ostatnich spotkań. Dawno nie widzieliśmy Radwańskiej, która pewna swych przewag tak się spieszy z wygrywaniem punktów, trochę zaniedbuje przygotowanie ataków i w efekcie niepotrzebnie gubi punkty przy prostych wolejach i w gierkach przy siatce.
Niecierpliwość okazała się tak złym doradcą, że Polka nie wygrała pierwszego seta, gdy prowadziła 5: 2 i serwowała. Szwedka trochę siły w ręku miała, w nogach też, ambicja zrobiła swoje i przy wyniku 5: 4 dla Radwańskiej i serwisie rywalki na kort musiał wkroczyć trener Tomasz Wiktorowski. Zalecił uproszczenie zagrań, odwagę i kończenie akcji przy siatce. Drugi set był dużo lepszy, Arvidsson już tylko od czasu do czasu wygrywała pojedyncze akcje.
Radwańska odniosła ósme zwycięstwo z rzędu, licząc turnieje w Tokio i Pekinie. Teraz zagra z Aną Ivanović, trzy lata temu nr 1 rankingu, dziś 18. Sława Serbki jednak nie gaśnie, wciąż pisze się o jej powrocie między najlepsze w tonie nadziei. W Pekinie pokonała wysoko Kimiko Date-Krumm, Swietłanę Kuzniecową i Wierę Zwonariową, więc kibice Any znów nabierają wiary. Na pewno z jej dawnego tenisa został potężny forehand, ale ubyło sporo wiary w siebie. Z Polką wygrała trzy mecze w turniejach WTA, ale następne trzy przegrała, ostatni w 2010 roku w Stuttgarcie.
W ćwierćfinałach pekińskiego turnieju zostało niewiele rozstawionych. Poza Radwańską jeszcze Karolina Woźniacka (nr 1), Andrea Petkovic (9.) i Anastazja Pawliuczenkowa (13.), której bez walki oddała mecz Wiktoria Azarenka (2.), tłumacząc się kontuzją prawej nogi.